czwartek, 22 sierpnia 2013

Placebo? - recenzja Missha Time Revolution The First Treatment Essence

O matko. Jestem padnięta. Za dużo, za dużo rzeczy dzieje się naraz.
Dzisiaj krótka recenzja The First Treatment Essence marki Missha.

  
 
Suche fakty
Esencja, mająca za zadanie głównie rozjaśniać skórę, nawilżać, ujędrnić ją i uelastycznić, chronić przed zmarszczkami i je niwelować. Poza tym producent obiecuje kontrolę sebum i wygładzenie tekstury skóry.
Z tej serii Missha wypuściła jeszcze między innymi osławioną ampułkę na noc, która ponoć jest lepsza od serum o takim samym działaniu marki Estee Lauder(recenzji nie wstawię, od razu powiem Wam, że jej działanie to ściema dla bogaczy, ot zwykły sleeping pack i równie zadowoleni będziecie po innych, tańszych o ponad połowę preparatach na noc. Próbki można zakupić na eBay po dość rozsądnych cenach, gdyby ktoś był ciekaw).

Cena
Od 9$ za buteleczkę 30ml(aczkolwiek przed chwilą weszłam na eBay i widzę, że o ile dwa miesiące temu był wysyp buteleczek o takiej pojemności, to teraz jest ich 1/5, więc niewykluczone, że zamierzają tę wersję wycofać), od 35$ za 150ml. 
Stanowczo odradzam kupowanie próbek saszetkowych, ponieważ mało co w nich jest.

Moje spostrzeżenia
JAKIE TO DROGIE. Naprawdę? Czemu aż tyle za esencję? No nic. Dostałam 30ml z wymianki(: D pozdrawiam), to już będę cicho odnośnie ceny. Buteleczka estetyczna, malutka, poręczna, plastikowa, logo Time Revolution bardzo mi się podoba, jest takie...apodyktyczne, mocne, pewne siebie. Jakby to była jakaś słodka czcionka, pewnie pomyślałabym, że ten kosmetyk to jakiś dobry żart.No ale marka Missha profesjonalnie podchodzi również do takich rzeczy. : 3
Konsystencja - wodnista, lejąca się, jak woda, po prostu. Zapach - delikatny, ale ja tam wyczuwam alkohol, chociaż producent zapewnia, że w składzie go nie ma, tak jak silikonów, parabenów itp. 
Jak nakładałam esencję? Trzeba ponoć użyć wacika, nalać tam małą ilość i przetrzeć nim twarz, a jak coś się nie wchłonie, to wklepać. Hm. Nie lubię takich wynalazków, więc nalewałam odrobinę na dłonie i wklepywałam od razu. Wchłaniało się błyskawicznie.
Działanie? Ano, nie najgorsze. Produkt zdecydowanie nawilża i to całkiem nieźle. Samo to jest okej. Oprócz tego po aplikacji czuć odświeżenie i skóra faktycznie jest gładsza w dotyku.
I...
To by było na tyle, oprócz tego, że lubi sobie uszczypnąć, jesli skóra jest podrażniona. 
Buzia wygląda jakoś pocieszniej po użyciu, ale nie zauważyłam ani kontroli sebum, ani nawet minimalnego zmniejszenia moich zmarszczek, ani ujędrnienia. A już na pewno nie zauważyłam rozjaśnienia. Nie. Nawet bezpośrednio po aplikacji.
Wydajność bardzo dobra, jak na buteleczkę 30ml - starczyła mi na trzy miesiące. Pewnie jakbym się bawiła z wacikami starczyłaby na trochę dłużej.

Podsumowanie
Hm. Powiem tak: gdyby to nie było tak szaleńczo drogie, kupiłabym następne opakowanie ze względu na doskonałe jak na taki produkt nawilżenie. Ale...wkurzona jestem, bo producent jednak przesadził w tych obietnicach.

Werdykt
2,5/5
Nie polecam. Nie warto przepłacać. Na pewno jest cały wysyp tańszych i lepszych w działaniu produktów tego typu.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Szklanka wody dla buzi, czyli recenzja Missha Super Aqua Deep Hydro Cream

Chciałam dać Wam recenzję tego kremu, szukałam w necie jego zdjęć i opakowanie wyglądało zupełnie inaczej, niż to, które stoi u mnie w łazience. : o Myślałam początkowo, że może sprzedali mi fejk(który lubi się z moją buzią w dodatku!), ale nie. Na szczęście nie. Mam po prostu najnowszą wersję tego opakowania, gdyż w 2013 nastąpił tzw. renewal. : >
Kurde. Miesiąc temu zamówiłam sobie 2 rzeczy i do tej pory ani widu, ani słychu, co doprowadza mnie do szału - zakupy robię raz w miesiącu, tak, aby w razie wykończenia kosmetyku, nie zabrakło mi potem następnego. I nie ma, więc muszę wytrwale czekać. Szkoda tylko, że tamte zamówione były na okres letni(lekkie w konsystencji), więc teraz musiałam zamówić kolejne na okres jesienny, który zaraz(niestety) nastąpi.
Do rzeczy.



Suche fakty
Intensywnie nawilżający, skoncentrowany krem przeznaczony dla cery suchej. Ma za zadanie utrzymywać wodę w naskórku, odżywiać go, chronić przed utratą wilgoci i przedwczesnym starzeniem. Zawiera m. in. wodę z róży damasceńskiej.
W sprzedaży dostępna jest również jego lżejsza wersja - Super Aqua Water Supply.

Cena
Od 12$ na eBay za pojemność 50ml.

Moje spostrzeżenia
Krem zamknięty jest w ciężkim, szklanym i szczelnym słoiczku  Trochę to niepraktyczne, ale mnie osobiście bardzo się podoba. : D
Ma dość gęstą, ale lekką konsystencję(broń Boże nie tępą, jak tłuściochy Ziaji, to coś w stylu peerelowskiej Pani Walewskiej ; >). Pachnie bardzo świeżo, ale za nic nie wiem, jak ten zapach opisać. Taki typowo kosmetyczny, ni to pudrowy, ni to kwiatowy, po prostu świeży.
Producent mówi, że krem należy nałożyć na twarz i delikatnie klepać, aby kosmetyk dobrze się zaabsorbował. I to zazwyczaj działa, ale bywają dni, kiedy nie chce się w ogóle wchłonąć(co bywa irytujące, zwłaszcza wtedy, kiedy chcę go rano nałożyć pod krem bb i nie mam czasu się bawić w dziesięciominutowe wklepywanie). I najzabawniejsze jest to, że to wchłanianie/niewchłananie się nie zależy od pogody - zarówno w mroźny, zimowy dzień może się doskonale wchłonąć/nie wchłonąć, jak i w upalny, letni. A wystarczy nałożyć minimalną ilość.
Ma swoje humorki ten krem.
Ale jest naprawdę przyjemny. Po nałożeniu to, na co szczególnie zwróciłam pierwszy raz uwagę to miłe odświeżenie, aż czuć tę bazę wodną, buzia jest chłodna i przyjemna w dotyku, taka gładka. <3
Nawilża bardzo przyzwoicie i(o ile się dobrze wchłonie) nie powoduje późniejszego błyszczenia się w ciągu dnia.
U mnie sprawdza się zarówno latem, jak i zimą.
W dodatku jest szalenie wydajny, jak na krem nawilżający o takiej pojemności. Stosuję go codziennie, często dwa razy na dzień(lubię nałożyć go również na noc na mojego syn - ake z Secret Key dla lepszego nawilżenia i przyklepać tylko trochę pozostawiając resztę do wchłonięcia) od kwietnia i jeszcze końca nie widać.

Podsumowanie
Bardzo, bardzo, bardzo lubię i na pewno jeszcze do niego wrócę. Często w ekstremalnych chwilach przesuszenia ratuje mi buzię. Denerwuje mnie w nim tylko skłonność do kiepskiego wchłaniania się czasami.

Werdykt
4/5
Polecam cerom suchym, normalnym i mieszanym. Tłuścioszki też mogą spróbować, bo krem nie jest "nadtreściwy" i jest dosyć lekki. A jeśli się nie sprawdzi - spróbujcie Water Supply. Jego też na pewno przetestuję, ale  nie w najbliższym czasie.

sobota, 10 sierpnia 2013

Wkurzona jestem, to się poskarżę, o!

Takk. Dzisiaj nadszedł ten dzień, kiedy przelała się czara goryczy.
Notka dotyczy moich próbkowych zakupów na popularnym Asian Store.
Będzie krótko, nerwowo i zwięźle, co by nie zacząć bełkotać bez sensu okraszając przy tym wypowiedzi przekleństwami.

Kupiłam ja na przełomie stycznia i lutego kilka próbek bebików. Były to Lioele Waterdrop, Missha Perfect Cover, Ginvera Green Tea Nude Cover i Bio - Essence Bio Platinum.
Lioele było w formie tubkowej i miało pojemność 5ml, Missha - 2ml w słoiczku, natomiast Ginvera i Bio - essence po 2ml(chyba) w saszetkach. 

Z Lioele i Misshą było wszystko cacy. Chyba.
Z Bio - Essence i Ginverą już nie.
Bio - Essence - twaróg na twarzy. Śmierdzi platyną w sposób wręcz nachalny.
Ginvera - brązowe, lejące się g*wno na twarzy. 
Pomyślałam: okej. Pewnie nie są dla mnie. Tak też bywa.
Przelałam sobie resztę Bio - Essence do szczelnego słoiczka, wrzuciłam do mojej wielkiej kosmetyczki ze wszystkim z myślą, że kiedyś może na bloga wrzucę swatcha porównawczego.

Ale coś mi nie dawało spokoju.
Bio - essence taki zachwalany, twarz ma być po nim jak milion dolarów(wg. wizażanek i blogerek). Hm. Coś tu jest nie tak.

Minęły sobie trzy miesiące, nastał maj. Naanakov siedzi sobie jak to ma w zwyczaju na Wizażu i wymienia kremy, które są dla niej zbyt matowe/podkreślają jej zmarszczki.
O, dziewczyna chętna na niebieską "petitkę" Holiki i krem Lioele(pozdrawiam ją cieplutko, jeśli to czyta : D). Oferuje Bio - Essence Bio Platinum. Hmm.
Nie wiem dlaczego, ale już wtedy zaświtała mi w głowie niepokojąca myśl, że z tą próbką mogło być coś nie halo.
Dobra, biorę. Wymiana dogadana, mam krem i...ojej. 
Buzia naprawdę wygląda po nim jak milion dolarów!

Mijają sobie kolejne dwa miesiące, nastaje sierpień.
Naanakov znowu siedzi sobie na Wizażu. Dziewczyna oferuje Ginverę(ją też pozdrawiam! : D). Biorę.
Przychodzi.
Domyślacie się reszty historii, prawda?


No więc tak. Już NIGDY więcej nie kupię saszetkowych próbek w tym sklepie. Prawdę mówiąc, nie wiem nawet, czy kupię tam jeszcze cokolwiek.
Opcje są dwie:
1. próbki zniszczyły się pod wpływem temperatury i zostały źle zapakowane/były przeterminowane

Okej. Napisałam z tą wersją maila do Asian Store, ale pani prowadząca sklep zbyła mnie tekstem, że przecież zanim one do nich przyjdą muszą jeszcze zostać do nich wysłane z Korei. Że nikt wcześniej się nie skarżył. Że to pewnie zależy od mojej indywidualnej pielęgnacji/sposobu odżywiania się(!). I że nie wie, jak je lepiej zapakowywać.

RLY?
Stosowałam te próbki na przeróżne sposoby: na krem, bez kremu, wklepując zgodnie z zaleceniami producenta, rozsmarowując, nawet użyłam pędzla. Efekt był za każdym razem taki sam. Jadłam normalnie.

2. próbki były fejkami.


Jak było naprawdę? Nie wiem.
 Ale za to wiem, co zobaczyłam tydzień temu, po odkręceniu słoiczka z "próbkowym" Bio - Essence.
Twardy, zaschnięty, śmierdzący platyną krem.
Słoiczek był szczelny i dobrze zakręcony.

Jeśli z Waszymi próbkami tych kremów(lub innych!) też działo się coś dziwnego - były lejące się, tłuste i dziwnie pachniały, a przy tym w ogóle nie chciały zaschnąć jakkolwiek na buzi - wiedzcie, że kremy w wersji pełnowymiarowej się tak nie zachowują.

Koniec.



PS Czy Wam przydarzyło się coś podobnego, czy tylko ja mam takie szczęście?

piątek, 9 sierpnia 2013

Miodowe ciacho - recenzja Skinfood Good Afternoon Honey & Black Tea BB Cream

Wczoraj przyszedł mi bebik Nature Republic - ten z jadem pszczoły i powiem wam, że póki co jest to najdziwniejszy krem BB z jakim miałam do czynienia. : | Ma za to piękny, beżowy odcień(jednocześnie dobrze ukrywa zaczerwienienia i niweluje niezdrowy, żółty odcień mojej skóry palacza). O nim recenzja za jakiś czas, muszę go jeszcze trochę potestować.
A dziś recenzja miodowego kremu marki Skinfood z serii Good Afternoon.

Bebiki te charakteryzują się bardzo przyjemnym dla oka opakowaniem:


Kolejno od lewej:

Apple & Cinnamon - rozjaśniający
Peach & Green Tea - matujący
Berry Berry - przecwizmarszczkowy
Honey & Black Tea - nawilżający
Lemon & Rose - rozświetlający

Suche fakty
Krem bb o funkcji nawilżającej z dodatkiem miodu(znanego również dzięki swoim niezwykłym właściwościom nawilżającym) i czarnej herbaty. Dostępny w dwóch odcieniach: #1(light beige - wpadający w róż) i #2(natural beige - wpadający w żółć).

Cena
Od 7$ na eBay, od 40zł w polskich sklepach internetowych za pojemność 30ml.

Moje spostrzeżenia
Kosmetyk zapakowany jest w wyżej wspomnianą uroczą, dość miękką tubkę, którą można rozciąć, gdy go w środku już malutko. Ja miałam odcień #1 i jest on bardzo jasny i mocno różowy, podobny nawet do Skin79 Snail Nutrion BB Cream, tylko bez szarawych podtonów. 
Kremik jest gęsty - na opakowaniu producent napisał, aby niewielką ilość rozsmarowywać na buzi i ja również polecam tę opcję, zwłaszcza u osób posiadających zmarszczki, ponieważ wklepany bardzo łatwo może nam w nie powłazić...co i tak zrobi, jeśli go rozsmarujemy, aczkolwiek po rozsmarowaniu nie wbije się w nie aż tak drastycznie.
Krycie - tu zaczynają się schody. U mnie było średnie w kierunku pełnego nawet przy minimalnej ilości kremu. Jednakże nawet przy minimalnej ilości kremu na twarzy otrzymałam okropną, ciężką maskę. W świetle sztucznym: "łał, jaka jestem wyprasowana, jak pięknie wszystko zakrył!". Wychodzę na balkon: "o mój Boże, naprawdę?. : |"  Ciacho takie, że głowa mała...
Efekt ogólny - dewy, ale jakiś taki inny, trochę satynowy. Bardzo ładny, gdyby nie ta maska.
Bez pudru po dwóch godzinach zaczynał się jeszcze bardziej gromadzić w załamaniach i spływać...już nawet nie świecić, po prostu spływać.
Ale naprawdę fenomenalnie nawilża. W okresie zimowego przesuszenia pod tym względem był wyjątkowo przydatny;
Średnio wydajny - stosowany codziennie wystarcza na ok. 2-3 miesiące. Ale za taką cenę nie tak źle.

Podsumowanie
Nie polubiliśmy się. Krem jest dla mnie po prostu zbyt treściwy...podkreśla zmarszczki i daje efekt ciacha.
CIEKAWOSTKA: Skinfood w swojej ofercie ma jeszcze inny krem BB o nazwie Platinum Grape Cell Essential BB Cream. Byłam posiadaczką próbki w kolorze #1 i krem zachowywał się na skórze IDENTYCZNIE jak Honey & Black Tea. Jedyne, co różniło obydwa te kremy to kolor(Grape był trochę bardziej żółty i miał inny zapach).

Werdykt
Nie polecam. Nikomu. Chyba, że ktoś ma naprawdę ekstremalnie przesuszoną cerę. Wtedy tak, ale tylko najmniejszą z najmniejszych ilości kremu na buzię.