poniedziałek, 30 grudnia 2013

Życzenia. : 3

Z okazji nadchodzącego roku 2014, życzę Wam wszystkiego najlepszego. 
Oby Wasze marzenia się spełniały, a noworoczne postanowienia były odhaczone w przyszły grudzień ptaszkiem, jako spełnione.
Wszystkiego dobrego, kochani!

niedziela, 29 grudnia 2013

A coś tam jednak naskrobię...a co! : D

Jak widzicie, szablon przeszedł operację plastyczną, podobnie adres bloga. Wracam, bo nie mam gdzie się wygadać odnośnie "azjatek", a jak gdzieś tego nie zrobię, to chyba oszaleję. ; >

Ostatnie produkty jakich używam mnie zaskoczyły - jedne pozytywnie, drugie mniej. Dziś będzie o jednym z tych, które zaskoczyły pozytywnie.

A mowa tu o pewnym dobrze znanym kremie bb, z którego kupnem zwlekałam cały rok, jako iż jego recenzje na blogach i Wizażu były bardzo zróżnicowane. Bebik ten przestano produkować samodzielnie w pojemności 30ml(lub też produkcja tej pojemności została zmniejszona, ponieważ nigdzie nie można jej dostać), ale w internecie są jeszcze jakieś ostatki. Albo właśnie zestawy. I taki własnie zestaw nabyłam za pośrednictwem AsianStore, w promocji świątecznej za 35zł(niestety, już wyprzedane, ale z tego, co mi wiadomo w sklepie MyAsia pojemność 30ml tego bebika jest jeszcze w stałej ofercie, a cena tez jest w porządku, choć to już nie jest zestaw).
Chodzi oczywiście o Lioele Beyond The Solution..
Nie chciałam kupować próbki 5ml, ani żadnej innej z kilku powodów(m. in. dlatego, że kilka osób stwierdziło, że produkt pełnowymiarowy wyraźnie się od próbki różni).Wolałam kupić od razu pełnowymiarówkę w ciemno, tym bardziej, że cena nie boli + będę mieć dodatkowy cleanser, a ich nigdy za wiele. :) No i taką pełnowymiarówkę zawsze łatwiej komuś potem opchnąć, jak nam nie przypasuje.
Mi przypasował, jak diabli.





(tubka, którą posiadam)


SUCHE FAKTY(zapożyczone ze strony MyAsia)


Wielofunkcyjny krem BB do każdego rodzaju skóry.

Ukrywa wszelkie niedoskonałości skóry, takie jak: trądzik, rozszerzone pory oraz zaczerwienienia dając naturalny, lekki efekt krycia
Zawiera kwas hialuronowy, kolagen morski oraz olej macadami dzięki czemu świetnie nawilża skórę zachowując jej naturalną równowagę
Lekka, kremowa konsystencja szybko się wchłania, ułatwiając rozprowadzanie kremu na twarzy.
Oprócz tego zawiera bisabolol mający działanie kojący i przeciwzapalne.

...I CO JA MYŚLĘ

Kosmetyk ma kremową, miękko rozprowadzającą się konsystencję. Producent na opakowaniu zaleca aplikowanie go za pomocą wklepywania aż do momentu zaabsorbowania go przez skórę. Nie próbowałam nakładania go w inny sposób, ponieważ już od dawna zaprzestałam innych metod nakładania kosmetyków tego typu. Wklepany równomiernie i w małej ilości daje efekt pięknej, wypoczętej, młodej cery bez skazy. Buzia jest zmatowiona, ale nie tak płasko i obrzydliwie, a naturalnie i gładko.
Pory są niemalże całkowicie niewidoczne(co się rzadko zdarza, nawet jeśli chodzi o bebiszony), niedoskonałości ukryte, nawet te większe, choć nie oszukujmy się, że na czerwonego wypukłego bąbla najlepiej jest jeszcze nałożyć korektor(ja to w zasadzie robię bardziej w celu podsuszenia skurwiela,  żeby przy późniejszym oczyszczaniu cery nie robił problemów : D). Nie podkreśla zmarszczek, ani suchych skórek(jeśli wcześniej skóra została dobrze nawilżona. Nigdy nie ufam bebikom na tyle, żeby nie dać buzi wcześniej choćby minimalnej porcji pielęgnacji w postaci np. jakiegoś żelu). Jeśli nałożymy go za dużo, uzyskamy znienawidzony efekt ciastka, już nie mówiąc o tym, że będzie bardzo mocno wyczuwalny. Jest ciężki i nie wolno z nim przesadzać. Pod ten produkt konieczne jest również nałożenie filtra, ponieważ nie posiada on niestety ochrony przeciwsłonecznej - za to duży minus. Kolor ma ciemniejszy, niż dotąd używane przeze mnie bebiki(choć jaśniejszy, niż Ginvera Green Tea Nude Cover), jest bardziej uniwersalny. Po wyciśnięciu bezpośrednio z tubki wydaje się być bardzo ciemny, ale na szczęście po wklepaniu jest już dużo jaśniejszy. To jasny beżyk z żółtymi podtonami. Mi pasuje idealnie, choć jestem fanką twarzy ciut rozjaśnionej. Przyprószony pudrem utrzymuje się ok. siedmiu godzin z około dwoma poprawkami. Jestem posiadaczką cery mieszanej, która w okresie zimowym przetłuszcza się niemiłosiernie, dosłownie wszystko z niej spływa. Ale nie Lioele BTS. On dzielnie trwa! Bez pudru utrzymuje się trochę krócej, ale tak czy inaczej jest całkiem trwały i myślę, że na mniej problematycznych cerach niż moja, spokojnie można go stosować bez wyżej wymienionego specyfiku i cieszyć się cały dzień promienną cerą bez świecenia się. Pod koniec dnia schodzi równomiernie.
Po zmyciu skóra jest miękka, a moje podrażnienia na skutek przeholowania z wyciskaniem niespodzianek są wyraźnie złagodzone.
Krem zamknięty jest w miękkiej tubce(baaardzo dziewczęcej), którą bez problemu można rozciąć. Wersja 30ml nie posiada pompki. 

WERDYKT
Plusy:
- pełne krycie
- uniwersalny odcień(czyt. będzie dla większości dobry, ani za jasny, ani za ciemny)
- zmniejszenie widoczności porów
- długo utrzymuje się na buzi
- nie zapycha, ani nie uczula
- uspokaja podrażnioną buzię
- dostępność i cena

Minusy:
- łatwo przesadzić z ilością i uzyskać efekt maski
- brak filtra

Ocena: 4/5. Na pewno kupię ponownie. Kiedy potrzebuję większego krycia, Lioele sprawdza się rewelacyjnie.
Polecam przetestować zwłaszcza cerom mieszanym. : 3

wtorek, 15 października 2013

Co w trawie piszczy? PODSUMOWANIE

Wybaczcie, kochani, ale na dzień dzisiejszy kończę z renezjami azjatyckich kosmetyków, ponieważ:
- nie mam na to za dużo czasu
- nie mogę tego robić ze względu na fakt, że już nie aplikuję pojedynczych kosmetyków pielęgnacyjnych, zaczęłam to w ostatnich miesiącach robić "w zestawach" i widzę, że przynosi to lepsze efekty.
Ciężko jest w takim wypadku recenzować pojedynczy kosmetyk, tym bardziej, że nie mam pojęcia, czy to on samodzielnie coś zdziałał, czy pomógł mu w tym inny.

Ale żeby nie odejść bez słowa - bo moje zamiłowanie do "azjatek" nie minęło i nie minie nigdy i zaraz dowiecie się, dlaczego tak - postanowiłam wypisać wam, jaki wpływ na moją twarz miały kosmetyki azjatyckie, co się w niej zmieniło przez te 9 miesięcy.


ZMARSZCZKI
To, na czym najbardziej mi zależało, to ich likwidacja. Nie wiem, jak to się stało, ale widocznie moja skóra jest bardzo na nie podatna, ponieważ w ciągu zeszłego roku pojawiły się i były tak głębokie, że "można było w nich grzebać łopatą", jak to ujęła wdzięcznie Monika. Były to zmarchy w tzw. "dolinie łez" i te takie bruzdy ciągnące się od płatków nosa  do kącika ust(są bardzo ludzkie i wiele osób takowe posiada od urodzenia, ale ja TAK GŁĘBOKICH nie miałam nigdy, dlatego naprawdę byłam ich stanem załamana). Przez dziewięć miesięcy stosowania azjatyckich kosmetyków wygładziły się i prawie ich nie ma. Szczerze powiedziawszy, moja buzia wygląda lepiej każdego dnia.
Jestem przekonana, że to zasługa kosmetyków z syn - ake, tym bardziej, że coś z tymi zmarchami zaczęło się dziać po wykończeniu tubki mojego pierwszego kremu z tym peptydem.
Jak polecam go stosować?
Na noc. W przypadku łatwo wchłaniających się kremów, grubszą warstwą. Ja jakoś tak mam przeczucie, że likwidację i nawilżenie robimy w nocy, a rano nawilżenie i zapobieganie, ogółem: ochrona. Na mnie działa.

NAWILŻENIE
Rewelacyjne. Buzia jest mięciutka, nawilżona, bez podrażnień. Przed stosowaniem "azjatek" - przesuszona, wiecznie podrażniona, szczypiąca. 

KOLORYT
 Myślałam, że to taki pic na wodę z tym rozjaśnianiem, ale jednak nie. Arbutyna w prawie każdym kosmetyku robi swoje. Moja buzia jest jaśniejsza, to pewne. O ton, lub nawet dwa od reszty ciała. Bardzo mi się to podoba. 
Zniknęły naczynka na płatkach nosa! A jeszcze niedawno były tak niesamowicie widoczne...

Mam nadzieję, że ten krótki wpis Was przekonuje. Jedynym dla mnie minusem kosmetyków azjatyckich dla mnie jest cena i dostępność. Jednak co jakiś czas trzeba trochę poniżej dwóch stów wydać i to jest niefajne(i nie nówię teraz o zakupach w Polsce. Haha. W polskich sklepach internetowych już dawno bym zbankrutowała - marże są straszne.). Czas oczekiwania na paczki tez nie jest jakiś wybitny - nieraz potrzebowałam czegoś "na już", a musiałam te dwa tygodnie przeczekać.

To by było na tyle. Dziękuję, że zaglądaliście na makemyownbeauty. : 3

sobota, 7 września 2013

Ślimak, ślimak, pokaż rogi[...], czyli krótko o działaniu.

Dzisiaj tak krótko i zwięźle, ale na dniach dodam ślimacze recenzje powiązane z tym postem.
Opowiem Wam dziś, co sądzę o działaniu produktów z wydzieliną ślimaka, których w Korei jest cały wysyp i którymi ostatnio częstują nas również polscy sprzedawcy, czy blogerki.

Jak produkty z ową wydzieliną mają działać na naszą cerę?
Zmarszczki. To słowo zawsze musi pojawić się na opakowaniu. Likwidacja zmarszczek, spłycenie zmarszczek, zmniejszenie zmarszczek i inne chuje muje dzikie węże. To ma być główne działanie ślimaka. Oprócz tego nawilżenie, regeneracja, wygładzenie, ujędrnienie, po dłuższym stosowaniu kontrola sebum. I jeszcze więcej bajerów, jak usuwanie przebarwień, rozjaśnianie, dodawanie blasku, wygrana z trądzikiem.

Co ja o tym sądzę?
Że to bujda i w ogóle guzik prawda, Jarek, pierniczysz, nie było Cię tam.
Ani jeden krem/żel/bebik nie robił praktycznie nic, co wypisałam. Kremy się nie wchłaniały, pozostawiały na twarzy matowy film, który po krótkim czasie robił się tłustawy, nie można było nałożyć na to makijażu, a na noc robiłam to niechętnie, bo miałam wrażenie, że z nawilżeniem kiepsko. Bebiki paradoksalnie podkreślały(ale jakoś dziwnie) moje wówczas duże zmarszczki, chociaż nawilżały dobrze, to im muszę oddać. Z żelami było różnie, jeden nie robił nic, drugi nawilżał doskonale, jak na żel, ale poza tym nic.
NIE WYPŁYNĘŁY W ŻADEN SPOSÓB NA MOJE ZMARSZCZKI I Z TEGO CO PISZĄ NA FORACH/BLOGACH/DO MNIE DZIEWCZYNY, IM TEŻ NIE UDAŁO SIĘ ZA ICH POMOCĄ W ŻADEN SPOSÓB ZMARCH SPŁYCIĆ.

Podumałam, pomyślałam i moja myśl brzmi tak:
Produkty te przeznaczone są do stosowania profilaktycznie, czyt. "zapobiegaj, a nie zwalczaj" i niewykluczone, że jeśli włączymy je do codziennej pielęgnacji na stałe, nasza buzia zachowa na dłużej zdrowy wygląd. Ze zwalczeniem już idzie ciężej i moim skromnym zdaniem produkty te po prostu tego nie zrobią, w każdym razie nie tak szybko, jakbyście sobie tego życzyły. Prawdę powiedziawszy, w mojej głowie kiełkuje też myśl, że zajęłoby im to nawet całe lata, zważywszy na fakt, że ich działanie ogólne w moim(i wielu innych!) przypadkach jest po prostu znikome.

To tylko moja refleksja, ale po moich doświadczeniach i ilości opinii muszę ostrzec te, które chcą spłycić zmarszczki, że ślimaki to najprawdopodobniej strata Waszych pieniędzy.


Nothing to do here!

czwartek, 22 sierpnia 2013

Placebo? - recenzja Missha Time Revolution The First Treatment Essence

O matko. Jestem padnięta. Za dużo, za dużo rzeczy dzieje się naraz.
Dzisiaj krótka recenzja The First Treatment Essence marki Missha.

  
 
Suche fakty
Esencja, mająca za zadanie głównie rozjaśniać skórę, nawilżać, ujędrnić ją i uelastycznić, chronić przed zmarszczkami i je niwelować. Poza tym producent obiecuje kontrolę sebum i wygładzenie tekstury skóry.
Z tej serii Missha wypuściła jeszcze między innymi osławioną ampułkę na noc, która ponoć jest lepsza od serum o takim samym działaniu marki Estee Lauder(recenzji nie wstawię, od razu powiem Wam, że jej działanie to ściema dla bogaczy, ot zwykły sleeping pack i równie zadowoleni będziecie po innych, tańszych o ponad połowę preparatach na noc. Próbki można zakupić na eBay po dość rozsądnych cenach, gdyby ktoś był ciekaw).

Cena
Od 9$ za buteleczkę 30ml(aczkolwiek przed chwilą weszłam na eBay i widzę, że o ile dwa miesiące temu był wysyp buteleczek o takiej pojemności, to teraz jest ich 1/5, więc niewykluczone, że zamierzają tę wersję wycofać), od 35$ za 150ml. 
Stanowczo odradzam kupowanie próbek saszetkowych, ponieważ mało co w nich jest.

Moje spostrzeżenia
JAKIE TO DROGIE. Naprawdę? Czemu aż tyle za esencję? No nic. Dostałam 30ml z wymianki(: D pozdrawiam), to już będę cicho odnośnie ceny. Buteleczka estetyczna, malutka, poręczna, plastikowa, logo Time Revolution bardzo mi się podoba, jest takie...apodyktyczne, mocne, pewne siebie. Jakby to była jakaś słodka czcionka, pewnie pomyślałabym, że ten kosmetyk to jakiś dobry żart.No ale marka Missha profesjonalnie podchodzi również do takich rzeczy. : 3
Konsystencja - wodnista, lejąca się, jak woda, po prostu. Zapach - delikatny, ale ja tam wyczuwam alkohol, chociaż producent zapewnia, że w składzie go nie ma, tak jak silikonów, parabenów itp. 
Jak nakładałam esencję? Trzeba ponoć użyć wacika, nalać tam małą ilość i przetrzeć nim twarz, a jak coś się nie wchłonie, to wklepać. Hm. Nie lubię takich wynalazków, więc nalewałam odrobinę na dłonie i wklepywałam od razu. Wchłaniało się błyskawicznie.
Działanie? Ano, nie najgorsze. Produkt zdecydowanie nawilża i to całkiem nieźle. Samo to jest okej. Oprócz tego po aplikacji czuć odświeżenie i skóra faktycznie jest gładsza w dotyku.
I...
To by było na tyle, oprócz tego, że lubi sobie uszczypnąć, jesli skóra jest podrażniona. 
Buzia wygląda jakoś pocieszniej po użyciu, ale nie zauważyłam ani kontroli sebum, ani nawet minimalnego zmniejszenia moich zmarszczek, ani ujędrnienia. A już na pewno nie zauważyłam rozjaśnienia. Nie. Nawet bezpośrednio po aplikacji.
Wydajność bardzo dobra, jak na buteleczkę 30ml - starczyła mi na trzy miesiące. Pewnie jakbym się bawiła z wacikami starczyłaby na trochę dłużej.

Podsumowanie
Hm. Powiem tak: gdyby to nie było tak szaleńczo drogie, kupiłabym następne opakowanie ze względu na doskonałe jak na taki produkt nawilżenie. Ale...wkurzona jestem, bo producent jednak przesadził w tych obietnicach.

Werdykt
2,5/5
Nie polecam. Nie warto przepłacać. Na pewno jest cały wysyp tańszych i lepszych w działaniu produktów tego typu.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Szklanka wody dla buzi, czyli recenzja Missha Super Aqua Deep Hydro Cream

Chciałam dać Wam recenzję tego kremu, szukałam w necie jego zdjęć i opakowanie wyglądało zupełnie inaczej, niż to, które stoi u mnie w łazience. : o Myślałam początkowo, że może sprzedali mi fejk(który lubi się z moją buzią w dodatku!), ale nie. Na szczęście nie. Mam po prostu najnowszą wersję tego opakowania, gdyż w 2013 nastąpił tzw. renewal. : >
Kurde. Miesiąc temu zamówiłam sobie 2 rzeczy i do tej pory ani widu, ani słychu, co doprowadza mnie do szału - zakupy robię raz w miesiącu, tak, aby w razie wykończenia kosmetyku, nie zabrakło mi potem następnego. I nie ma, więc muszę wytrwale czekać. Szkoda tylko, że tamte zamówione były na okres letni(lekkie w konsystencji), więc teraz musiałam zamówić kolejne na okres jesienny, który zaraz(niestety) nastąpi.
Do rzeczy.



Suche fakty
Intensywnie nawilżający, skoncentrowany krem przeznaczony dla cery suchej. Ma za zadanie utrzymywać wodę w naskórku, odżywiać go, chronić przed utratą wilgoci i przedwczesnym starzeniem. Zawiera m. in. wodę z róży damasceńskiej.
W sprzedaży dostępna jest również jego lżejsza wersja - Super Aqua Water Supply.

Cena
Od 12$ na eBay za pojemność 50ml.

Moje spostrzeżenia
Krem zamknięty jest w ciężkim, szklanym i szczelnym słoiczku  Trochę to niepraktyczne, ale mnie osobiście bardzo się podoba. : D
Ma dość gęstą, ale lekką konsystencję(broń Boże nie tępą, jak tłuściochy Ziaji, to coś w stylu peerelowskiej Pani Walewskiej ; >). Pachnie bardzo świeżo, ale za nic nie wiem, jak ten zapach opisać. Taki typowo kosmetyczny, ni to pudrowy, ni to kwiatowy, po prostu świeży.
Producent mówi, że krem należy nałożyć na twarz i delikatnie klepać, aby kosmetyk dobrze się zaabsorbował. I to zazwyczaj działa, ale bywają dni, kiedy nie chce się w ogóle wchłonąć(co bywa irytujące, zwłaszcza wtedy, kiedy chcę go rano nałożyć pod krem bb i nie mam czasu się bawić w dziesięciominutowe wklepywanie). I najzabawniejsze jest to, że to wchłanianie/niewchłananie się nie zależy od pogody - zarówno w mroźny, zimowy dzień może się doskonale wchłonąć/nie wchłonąć, jak i w upalny, letni. A wystarczy nałożyć minimalną ilość.
Ma swoje humorki ten krem.
Ale jest naprawdę przyjemny. Po nałożeniu to, na co szczególnie zwróciłam pierwszy raz uwagę to miłe odświeżenie, aż czuć tę bazę wodną, buzia jest chłodna i przyjemna w dotyku, taka gładka. <3
Nawilża bardzo przyzwoicie i(o ile się dobrze wchłonie) nie powoduje późniejszego błyszczenia się w ciągu dnia.
U mnie sprawdza się zarówno latem, jak i zimą.
W dodatku jest szalenie wydajny, jak na krem nawilżający o takiej pojemności. Stosuję go codziennie, często dwa razy na dzień(lubię nałożyć go również na noc na mojego syn - ake z Secret Key dla lepszego nawilżenia i przyklepać tylko trochę pozostawiając resztę do wchłonięcia) od kwietnia i jeszcze końca nie widać.

Podsumowanie
Bardzo, bardzo, bardzo lubię i na pewno jeszcze do niego wrócę. Często w ekstremalnych chwilach przesuszenia ratuje mi buzię. Denerwuje mnie w nim tylko skłonność do kiepskiego wchłaniania się czasami.

Werdykt
4/5
Polecam cerom suchym, normalnym i mieszanym. Tłuścioszki też mogą spróbować, bo krem nie jest "nadtreściwy" i jest dosyć lekki. A jeśli się nie sprawdzi - spróbujcie Water Supply. Jego też na pewno przetestuję, ale  nie w najbliższym czasie.

sobota, 10 sierpnia 2013

Wkurzona jestem, to się poskarżę, o!

Takk. Dzisiaj nadszedł ten dzień, kiedy przelała się czara goryczy.
Notka dotyczy moich próbkowych zakupów na popularnym Asian Store.
Będzie krótko, nerwowo i zwięźle, co by nie zacząć bełkotać bez sensu okraszając przy tym wypowiedzi przekleństwami.

Kupiłam ja na przełomie stycznia i lutego kilka próbek bebików. Były to Lioele Waterdrop, Missha Perfect Cover, Ginvera Green Tea Nude Cover i Bio - Essence Bio Platinum.
Lioele było w formie tubkowej i miało pojemność 5ml, Missha - 2ml w słoiczku, natomiast Ginvera i Bio - essence po 2ml(chyba) w saszetkach. 

Z Lioele i Misshą było wszystko cacy. Chyba.
Z Bio - Essence i Ginverą już nie.
Bio - Essence - twaróg na twarzy. Śmierdzi platyną w sposób wręcz nachalny.
Ginvera - brązowe, lejące się g*wno na twarzy. 
Pomyślałam: okej. Pewnie nie są dla mnie. Tak też bywa.
Przelałam sobie resztę Bio - Essence do szczelnego słoiczka, wrzuciłam do mojej wielkiej kosmetyczki ze wszystkim z myślą, że kiedyś może na bloga wrzucę swatcha porównawczego.

Ale coś mi nie dawało spokoju.
Bio - essence taki zachwalany, twarz ma być po nim jak milion dolarów(wg. wizażanek i blogerek). Hm. Coś tu jest nie tak.

Minęły sobie trzy miesiące, nastał maj. Naanakov siedzi sobie jak to ma w zwyczaju na Wizażu i wymienia kremy, które są dla niej zbyt matowe/podkreślają jej zmarszczki.
O, dziewczyna chętna na niebieską "petitkę" Holiki i krem Lioele(pozdrawiam ją cieplutko, jeśli to czyta : D). Oferuje Bio - Essence Bio Platinum. Hmm.
Nie wiem dlaczego, ale już wtedy zaświtała mi w głowie niepokojąca myśl, że z tą próbką mogło być coś nie halo.
Dobra, biorę. Wymiana dogadana, mam krem i...ojej. 
Buzia naprawdę wygląda po nim jak milion dolarów!

Mijają sobie kolejne dwa miesiące, nastaje sierpień.
Naanakov znowu siedzi sobie na Wizażu. Dziewczyna oferuje Ginverę(ją też pozdrawiam! : D). Biorę.
Przychodzi.
Domyślacie się reszty historii, prawda?


No więc tak. Już NIGDY więcej nie kupię saszetkowych próbek w tym sklepie. Prawdę mówiąc, nie wiem nawet, czy kupię tam jeszcze cokolwiek.
Opcje są dwie:
1. próbki zniszczyły się pod wpływem temperatury i zostały źle zapakowane/były przeterminowane

Okej. Napisałam z tą wersją maila do Asian Store, ale pani prowadząca sklep zbyła mnie tekstem, że przecież zanim one do nich przyjdą muszą jeszcze zostać do nich wysłane z Korei. Że nikt wcześniej się nie skarżył. Że to pewnie zależy od mojej indywidualnej pielęgnacji/sposobu odżywiania się(!). I że nie wie, jak je lepiej zapakowywać.

RLY?
Stosowałam te próbki na przeróżne sposoby: na krem, bez kremu, wklepując zgodnie z zaleceniami producenta, rozsmarowując, nawet użyłam pędzla. Efekt był za każdym razem taki sam. Jadłam normalnie.

2. próbki były fejkami.


Jak było naprawdę? Nie wiem.
 Ale za to wiem, co zobaczyłam tydzień temu, po odkręceniu słoiczka z "próbkowym" Bio - Essence.
Twardy, zaschnięty, śmierdzący platyną krem.
Słoiczek był szczelny i dobrze zakręcony.

Jeśli z Waszymi próbkami tych kremów(lub innych!) też działo się coś dziwnego - były lejące się, tłuste i dziwnie pachniały, a przy tym w ogóle nie chciały zaschnąć jakkolwiek na buzi - wiedzcie, że kremy w wersji pełnowymiarowej się tak nie zachowują.

Koniec.



PS Czy Wam przydarzyło się coś podobnego, czy tylko ja mam takie szczęście?

piątek, 9 sierpnia 2013

Miodowe ciacho - recenzja Skinfood Good Afternoon Honey & Black Tea BB Cream

Wczoraj przyszedł mi bebik Nature Republic - ten z jadem pszczoły i powiem wam, że póki co jest to najdziwniejszy krem BB z jakim miałam do czynienia. : | Ma za to piękny, beżowy odcień(jednocześnie dobrze ukrywa zaczerwienienia i niweluje niezdrowy, żółty odcień mojej skóry palacza). O nim recenzja za jakiś czas, muszę go jeszcze trochę potestować.
A dziś recenzja miodowego kremu marki Skinfood z serii Good Afternoon.

Bebiki te charakteryzują się bardzo przyjemnym dla oka opakowaniem:


Kolejno od lewej:

Apple & Cinnamon - rozjaśniający
Peach & Green Tea - matujący
Berry Berry - przecwizmarszczkowy
Honey & Black Tea - nawilżający
Lemon & Rose - rozświetlający

Suche fakty
Krem bb o funkcji nawilżającej z dodatkiem miodu(znanego również dzięki swoim niezwykłym właściwościom nawilżającym) i czarnej herbaty. Dostępny w dwóch odcieniach: #1(light beige - wpadający w róż) i #2(natural beige - wpadający w żółć).

Cena
Od 7$ na eBay, od 40zł w polskich sklepach internetowych za pojemność 30ml.

Moje spostrzeżenia
Kosmetyk zapakowany jest w wyżej wspomnianą uroczą, dość miękką tubkę, którą można rozciąć, gdy go w środku już malutko. Ja miałam odcień #1 i jest on bardzo jasny i mocno różowy, podobny nawet do Skin79 Snail Nutrion BB Cream, tylko bez szarawych podtonów. 
Kremik jest gęsty - na opakowaniu producent napisał, aby niewielką ilość rozsmarowywać na buzi i ja również polecam tę opcję, zwłaszcza u osób posiadających zmarszczki, ponieważ wklepany bardzo łatwo może nam w nie powłazić...co i tak zrobi, jeśli go rozsmarujemy, aczkolwiek po rozsmarowaniu nie wbije się w nie aż tak drastycznie.
Krycie - tu zaczynają się schody. U mnie było średnie w kierunku pełnego nawet przy minimalnej ilości kremu. Jednakże nawet przy minimalnej ilości kremu na twarzy otrzymałam okropną, ciężką maskę. W świetle sztucznym: "łał, jaka jestem wyprasowana, jak pięknie wszystko zakrył!". Wychodzę na balkon: "o mój Boże, naprawdę?. : |"  Ciacho takie, że głowa mała...
Efekt ogólny - dewy, ale jakiś taki inny, trochę satynowy. Bardzo ładny, gdyby nie ta maska.
Bez pudru po dwóch godzinach zaczynał się jeszcze bardziej gromadzić w załamaniach i spływać...już nawet nie świecić, po prostu spływać.
Ale naprawdę fenomenalnie nawilża. W okresie zimowego przesuszenia pod tym względem był wyjątkowo przydatny;
Średnio wydajny - stosowany codziennie wystarcza na ok. 2-3 miesiące. Ale za taką cenę nie tak źle.

Podsumowanie
Nie polubiliśmy się. Krem jest dla mnie po prostu zbyt treściwy...podkreśla zmarszczki i daje efekt ciacha.
CIEKAWOSTKA: Skinfood w swojej ofercie ma jeszcze inny krem BB o nazwie Platinum Grape Cell Essential BB Cream. Byłam posiadaczką próbki w kolorze #1 i krem zachowywał się na skórze IDENTYCZNIE jak Honey & Black Tea. Jedyne, co różniło obydwa te kremy to kolor(Grape był trochę bardziej żółty i miał inny zapach).

Werdykt
Nie polecam. Nikomu. Chyba, że ktoś ma naprawdę ekstremalnie przesuszoną cerę. Wtedy tak, ale tylko najmniejszą z najmniejszych ilości kremu na buzię.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Loki od zaraz - recenzja Liese Designing Jelly II Swing Wave

Przepraszam, że tak długo tu nie zaglądałam, ale wiecie...są wakacje. ; > I baaardzo dużo dzieje się teraz w moim życiu osobistym. Trochę ciężko to ogarnąć...
Ostatnio kliknęła mi się Missha Perfect Cover. Już kiedyś miałam próbkę i bardzo podkreślała mi zmarchy pod oczami...ale wtedy używałam więcej kremu, niż powinnam, dodatkowo dopiero co wstępowałam w kosmetyczny świat Azji, więc zmarchy były dużo głębsze. Ostatnio bebiku używam o wiele mniej, na buzię idzie kilkanaście maluteńkich kropelek - kiedyś było ich kilka, ale każda miała sporą objętość. I nie kładę go pod oczy w ogóle, od kiedy zaczęłam podkreślać woreczki pod oczami białą kredką. Po prostu jest tam zbędny, tylko by przeszkadzał.
Postanowiłam więc dać jej jeszcze jedną szansę, jako iż polubiłam ostatnio tę markę. Dzisiaj przyszła, mam ją na buźce i póki co jestem bardzo zadowolona.
Dodatkowo mój chłopak trochę zaszalał...miałam ja bowiem zamówić piankę czyszczącą Misshy(truskawkową!), jako iż skończyło mi się moje "jajko" Skinfooda. Była tania, recenzje były całkiem - całkiem, nie wierzę w magiczne superoczyszczanie porów tych pianek, zależy mi tylko na całkowitym wyczyszczeniu buźki z makijażu, toteż bez dłuższego zastanawiania się powędrowała w moim umyśle do zakładki "kupić". Oznajmiłam chłopakowi, że wrzucę to do watch list na eBay i żeby w domu zamówił...
Zapomniałam o tym. Ale w watch list coś już było...
Nature Republic Bee Venom BB Cream, który Monika chciała kiedyś kupić. No i biedak myślał, że to właśnie to...bebiszon kosztował 17$. Pianka niecałe 7.
Więc trochę się w finansach przejechaliśmy. No ale frajdę będę z tego mieć, nie powiem. ; >

Dobra. Koniec bleblania o zakupach.  Chciałabym Was zaprosić na mojego nowego bloga(niedługo wielkie otwarcie), gdzie bleblać będę o wszystkim, co niezwiązane z Azją: perfumach(a to w szczególności, ostatnio zamawiam chociaż jeden flakon na miesiąc), kosmetykach europejskich, modzie, trikach urodowych, muzyce, przemyśleniach, filmach. Taka myślodsiewnia. : 3 Klik:

R O U G E  3 V E N  B R I G H T E R

No okk. Recenzja.

Liese Designing Jelly II Swing Wave



Suche fakty
Jest to niesklejający i nieobciążający żel do włosów mający nadać im naturalny skręt bez użycia ciepła.
W ofercie marka ma jeszcze cztery inne:

I Tidy Straight - wygładzający

III Nuance Make - nadający objętości

IV Move & Flow - nadający objętości i podkręcający końcówki

Multi Accent - nadający objętości i mocno "targający" włosy

Cena
Od 11$ na eBay za pojemność 75ml.
UWAGA! Jeśli zamierzasz kupić JAKIEKOLWIEK azjatyckie produkty do włosów(tych marek, które słyną z genialnych tego typu kosmetyków, m. in. właśnie Liese, Shiseido itd.) na eBay, bądź bardzo czujna! Większość sprzedawców pochodzi z Tajwanu, Hong Kongu i Tajlandii i BARDZO ŁATWO jest trafić na PODRÓBKĘ! CZYTAJ KOMENTARZE WYSTAWIONE PRZEZ INNYCH UŻYTKOWNIKÓW, ZWŁASZCZA TE NEGATYWNE!Mi udało się kupić oryginały, ale zanim do mnie doszły(a doszły na szczęście szybko) zdążyłam się najeść sporo stresu.

Moje spostrzeżenia
Jego konsystencja jest właśnie żelowa, trochę lejąca się. Jest przezroczysty. Pachnie jak klasyczny produkt do włosów. Pojemnik jest elegancki, prosty i przyjemny dla oka, a także praktyczny, ubezpieczony w dozownik.
Kupiłam go, ponieważ ostatnio mam straszną fazę na loki. Ale swoje wiem, prostownica i lokówka w sposób okropny potrafią włosy zniszczyć(to co mam teraz na głowie, a to co miałam dwa lata temu to niebo, a ziemia,..) postanowiłam wypróbować opcję Liese.
Jak nakładam? Wyciskam jedną pompkę(dokładnie taka ilość, jaką wypluwa mi wystarczy) i wmasowuję dość energicznie w całe włosy, dodatkowo ugniatając je i skręcając w palcach.
Efekt końcowy to faktycznie loki i to bardzo ładne, naturalne, ale skręt jest całkiem mocny...jednakże żelek zadziałał TYLKO na grube kosmyki, te mocniej wycieniowane(na których skręceniu zależało mi najbardziej) pozostały nienaruszone. 
Efekt loków utrzymywał się później kilka godzin. Dla efektu long lasting warto spryskać je lakierem.
A czy utrwala po użyciu lokówki?
NIE.
Niestety, jeśli użyjemy go po lokówce, zupełnie zniszczy nam efekt. Jeśli użyjemy go przed lokówką, to...nic nie zrobi, nie utrwali nam ich, ani nie ułatwi "lokowania", za to pomoże lokówce nam je bardziej popsuć.
Po użyciu żelu lepiej umyć ręce, bez tego mogą się odrobinę lepić.
Produkt nie skleja włosów, chyba, ze użyjemy go za dużo, jest niewidoczny i nie obciąża.
Podobnie jak jego bracia, jest całkiem wydajny jak na 75ml.
Nie wysusza włosow.
Minusem jest cena - prawie pięćdziesiąt złotych to gruba przesada. Takie produkty bez problemu możemy kupić w polskich supermarketach, a ich ceny zaczynają się od 9zł w górę...
Podsumowanie
Ja z żelu jestem całkiem zadowolona. Co prawda szkoda tych górnych, mocniej wycieniowanych kosmyków, ale szczerze powiedziawszy byłam bardzo sceptycznie do tego produktu nastawiona - recenzje dzielą się na te "łał! łał, jej, jaki on jest cudny!" i na te mocno negatywne i zawiedzione, więc...nie jest źle. : >

Werdykt
3,5/5
Trwałość mogłaby być ciut większa. Nie działa na cienkie włosy. Ale może kiedyś jeszcze kupię. Teraz jednak muszę przetestować dwa pozostałe żelki. : 3
 

A Wy? Macie jakieś doświadczenia z marką Liese?

PS O jakim produkcie chcecie następną recenzję? Bebik, kosmetyk pielęgnacyjny, kolorowy? : 3

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Krótka recenzja serii Holika Holika Petit BB

No nie. No po prostu...no nie. Rubyruby7 wysłało mi właśnie wiadomość, że nie wyślą mi kremu z syn - ake Nutree, ponieważ ta marka już nie będzie go produkować i nigdzie nie mogą go dostać. Wszystko okej, ale czy takich rzeczy nie sprawdza się PRZED wystawieniem produktu na eBay? : |
Pieniądze mi odesłali, więc kupiłam inny, o ten. Skład może nie jest jakiś super zachwycający(bardzo dziękuję blogerce za dodanie go), ale już trudno, na inny nie było mnie stać teraz, Mizon się kończy(i dobrze!), a ja swojej kuracji syn - ake nie chcę przerywać.
Dzisiaj krótko zrecenzuję wam wszystkie kremy marki Holika Holika z serii Petit BB. Były to pierwsze moje bebiki i od tamtej pory mam duży sentyment do tej marki. 

Kremów jest pięć:


Suche fakty
Essential(pomarańczowy) - dla cery dojrzałej, zawiera kolagen i kawior, walczy z niedoskonałościami i zmarszczkami.
Moisture(fioletowy) - dla cery suchej, zawiera kwas hialuronowy, zapewnia nawilżenie i naturalne pokrycie niedoskonałości.
Clearing(niebieski) - dla cery tłustej/mieszanej/problematycznej, zawiera m.in. olejek z drzewa herbacianego,  kryje niedoskonałości, walczy z nadmiarem sebum i zapewnia gładkie, satynowe wykończenie.
Shimmering(różowy) - teoretycznie dla ciemnych cer. Teoretycznie, ponieważ chodzi tutaj o ciemne cery w Azji, które chcą się "wybielić". ;) Więc u nas będzie to oznaczało, że jest on dla bardzo jasnych cer. Zawiera wyciąg z perły, ma za zadanie rozświetlić buzię, kontrolując przy tym wydzielanie sebum.
Watery(zielony) - dla cery normalnej, zawiera wyciąg z zielonej herbaty i wodę glacjalną, naturalnie pokrywa niedoskonałości, nawilża i nie utlenia się.

Cena
Od 20zł w polskich sklepach internetowych i Allegro, od 6$ na eBay za pojemność 30ml.

Moje spostrzeżenia
Zacznę od tych, które miałam najwcześniej.
Shimmering jest bardzo, bardzo, bardzo jasny. Prawie biały, ma w sobie trochę różu. Po dwudziestu minutach ten odcień odrobinę się utlenia. Bardzo dobrze kryje i ślicznie rozświetla, to jest typowy efekt dewy, ale nie taki przesadny, "latarniowy", jak u wszystkich kremów z perłą np. Skin79. Wygładza optycznie zmarszczki, nie włazi w nie. Kontrola sebum jest rewelacyjna. W zimę dopiero po 8 godzinach(bez pudru!) wymagał poprawek i zaczynał się ścierać, w lecie niestety już po 3 godzinach znika. Jego wadą jest fakt, że podrażnia przesuszone i i tak już podrażnione miejsca.
Essential ma już bardziej ludzki odcień. Nadal bardzo jasny, jest tutaj i róż i odrobina żółci. Dopasowuje się do odcienia skóry. Kryje nawet mocniej, niż Shimmering i...to jest niefajne. Jest ciężki, tym kremem da się osiągnąć okropny efekt maski i to bez większego problemu. Bardzo łatwo tu o "ciacho", więc trzeba z umiarem nakładać bebik. Daje lekki efekt dewy, ale taki zwykły, jak u większości istniejących kremów bb. Po czterech godzinach wymaga poprawek, sebum zaczyna się przebijać. Nie zauważyłam z Moniką, żeby coś robił dobrego dla buzi, u niej podobno parę miejsc przesuszył.
Watery ma mocno ciasteczkowy kolor, dużo różu i jeszcze coś...tak jak napisałam, nie utlenia się, odcień jest cały czas ten sam. U mnie krycie określiłabym jako średnie, wystarczające. Niestety nie "zmiękczył" mi zmarszczek. Efekt końcowy na buzi określiłabym jako pół-matowy. Coś tam nawilżył, na buzi utrzymywał się ok. 5-6 godzin bez poprawek i pudru.
Moisture był jasny, odrobinę różowy, po dwudziestu minutach kolor dopasowywał się do odcienia skóry. Bardzo dobrze kryje, optycznie wygładza zmarszczki, nie włazi w nie. Po 5-6 godzinach potrzebne są poprawki, zaczyna schodzić. Całkiem nieźle nawilża. 
No i Clearing...Clearing jest żółtkiem, typowym żółtkiem bez żadnych różowych tonów. Nie jest też taki super jasny, jak jego bracia. Krycie określiłabym jako średnie w kierunku pełnego. Efekt jest matowy, ale nie taki plaski, twarz nadal wygląda na ludzką. U mnie utrzymywał się 4 godziny w nienaruszonym stanie(cera mieszana), ale z pudrem. Bez - godzinę krócej. Nie zauważyłam żadnej poprawy cery, ale może to dlatego, że używałam go zbyt często.

KAŻDY z tych bebików ma cztery wspólne cechy. Po pierwsze: cudowny zapach, taki perfumowany, kwiatowy(zauważyłam, że ogółem większość kosmetyków tej marki bardzo ładnie pachnie). Po drugie: każdy z nich podkreśla "wypukłe i okrągłe" niedoskonałości i suche skórki. Po trzecie: każdy z nich ma taką samą konsystencję - gęstą, ale łatwo rozprowadzającą się. Po czwarte: są całkiem wydajne. Shimmering(który mi pozostał, resztę porozdawałam, chcąc zrobić miejsce dla innych bebiszonów) skończył mi się po czterech miesiącach.
I podejrzewam też, że każdy z nich(tak jak Shimmering) nie sprawdzi się w lecie, są po prostu za gęste.

Podsumowując
To nie są na pewno złe bebiki. Ale należy je traktować raczej z przymrużeniem oka - nie spodziewajcie się, że Wasza cera po stosowaniu ich poprawi się na lepsze, bo się nie poprawi. To tylko kolorowe kosmetyki, ale już nie podkłady i należy o tym pamiętać przy zmywaniu. Na skórze wyglądają naturalnie, są niedrogie i nie ma problemu z ich kupnem. Myślę, że początkujące w sprawie kremów bb będą bardzo zadowolone. Ja byłam. :) I to one spowodowały, że "ugryzłam:" temat azjatyckich kosmetyków.

Werdykt
Każdy oddzielnie:
Shimmering 4/5
Essential: 2/5
Watery: 3/5
Moisture: 4/5
Clearing: 3/5
Polecam wszystkie, oprócz Essential'a. Myślę, że mimo ich wad każda dziewczyna znajdzie tutaj któryś dla siebie.
I chyba jeszcze kiedyś któryś z nich kupię.
Ale to już wtedy, kiedy nie będę miała nic w planach do testowania. ; >


A w następnej notce recenzja białego żelka Liese! : D

niedziela, 23 czerwca 2013

Ponoć najchętniej kupowany sleeping pack w Korei - recenzja Tonymoly Intense Care Dual Effect Sleeping Pack

Wczoraj napisałam Wam, jak bardzo lubię tę maseczkę. Dlaczego zatem musiałam ją wymienić na Wizażu? Czytajcie dalej.


Suche fakty
Maseczka ma za zadanie rozjaśniać i działać przeciwzmarszczkowo, w tym również ujędrniać i nawilżać buzię, a także zapewniać dobry sen(?). : D Zakładam, że chodzi tu o zapach, który ma nas uspokoić. Przed snem należy nałożyć odrobinę na twarz i delikatnie wklepać. Nie zmywamy jej rano.

Cena
Polskie sklepy internetowe i Allegro - ok. 80zł. eBay - od 12$ wzwyż za 100ml.

Moje spostrzeżenia
Maseczka ma gęstą, żelową i lepką konsystencję, nie ma jednak większych problemów z jej rozsmarowaniem. Opakowanie wyposażone jest w bardzo dobry dozownik, tzw. ciężki, czyli trzeba mocniej nacisnąć, żeby coś wyleciało. Jedyna jego wada jest taka, że czasem lubi "prysnąć" kosmetykiem i jego część wyląduje w bliżej niezidentyfikowanym miejscu.
Zapach...omnomnomnomnom. <3 Cudowny, pudrowy, bardzo kojący. Typowo kosmetyczny. Mnie usypia i faktycznie relaksuje.
Maseczka nie znika z buzi w kontakcie z poduszką.
Rano twarz jest idealnie nawilżona, mięciutka, gładka, a przebarwienia rozjaśnione. Wygląda po prostu bardzo promiennie i świeżo.
ALE...
No właśnie. I tutaj odpowiedź na pytanie...
Maseczka bardzo dobrze wchłaniała się w mroźną zimę. I działała.
Ale potem nastały dużo cieplejsze dni i...kicha. Niestety, jej działanie zostało w dużym stopniu obniżone, nie wchłaniała się prawie w ogóle. Stwierdziłam więc, że bez sensu trzymać w domu taką wielką tubę i stosować maseczkę kilka razy w roku, ponieważ po pierwsze, nie wykończę jej w ten sposób nigdy, a po drugie jednak istnieje coś takiego, jak data ważności...a produkt jest bardzo wydajny i jest go dużo.
Oczywiście na waszych buziach może zadziałać w cieplejsze dni. Ale radzę na początek zakupić próbki - ja tak właśnie będę robić na okres zimowy.

Podsumowując
Sleeping pack idealny w działaniu, ale chyba zbyt treściwy na cieplejsze dni. 

Werdykt
No nie wiem...dałabym 5/5, ale nie mogę. Tak mnie denerwuje fakt z tym wchłanianiem...no i jeszcze czasem ten złośliwy dozownik...
Chyba wstrzymam się z oceną.
I nie kupię już pełnowymiarówki.

A Wy? Macie jakieś doświadczenia z tą maseczką?

sobota, 22 czerwca 2013

Coś dla leniwych maniaków pielęgnacji - recenzja Nature Republic Sleeping Tonight Rose Sleeping Pack

Dzisiaj przybywam do Was z recenzją mojego drugiego w życiu koreańskiego sleeping pack'a. Pierwszym był Tonymoly, którego pokochałam, ale niestety z pewnych przyczyn musiałam go wymienić na Wizażu. Jakich przyczyn? O tym w następnym poście.
W związku z tym stwierdziłam, że fajnie by było kupić sobie jakiś inny, o którym w internecie mało, żeby przetestować i zrecenzować, najlepiej marki, której jeszcze sama nie próbowałam. Padło na Nature Republic Sleeping Tonight.



Suche fakty
Maseczka ma za zadanie utrzymywać skórę nawilżoną, a także ją odżywiać. W ofercie są jeszcze dwie inne wersje - lawendowa(z tego, co czytałam, ma zwężać pory) i neroli. Nakładamy ją po wieczornym oczyszczaniu i przetarciu buzi tonikiem. Pozostawiamy na noc, rano zmywamy letnią wodą.
W internecie widziałam też inne opakowania tej maseczki. Nie mam pojęcia, która wersja to upgrade, ale opakowanie mojej podoba mi się bardziej... : D

Moje spostrzeżenia
Maseczka ma żelową, gładko rozsmarowującą się konsystencję. Po nałożeniu pozostaje na buzi, nie wchłania się od razu. Ale co to byłby za sleeping pack, gdyby od razu się wchłaniał?! Nie ściera się jednak o poduszkę, za co ogromny plus. Pachnie różą - nie taką pączkową, tylko zwykłą, ciut chemiczną. To jest megaprzyjemny zapach i jeszcze długo czuć go po aplikacji - nie jest jednak w żaden sposób nachalny. Producent zapewnia, że koi i uspokaja. Cóż, ma rację, mnie taka różyczka w bardzo miły sposób lula do snu.
O poranku zmywam buzię letnią wodą i...
Ojej. Ojej.
Buzia wygląda...o wiele lepiej. Nawet nie wiem, czy znajdę słowa na to, żeby to opisać.
Nawilżenie na razie nie jest mi potrzebne, więc ciężko mi stwierdzić, czy nawilża, ale...ludzie, jak ona odżywia.
Buzia jest gładka, rozjaśniona. Pory nawet nieźle zwężone. Zmarszczki jakby trochę wyprasowane, ale nie jestem pewna.
Kurde, no nie wiem, jak to opisać. Po prostu fotoszop na mordce.
Jeszcze warto wspomnieć, że przez noc w lecie(upały! upały!) prawie całkowicie się wchłania. Za to ogromny plus.
Nie trzeba też dużo wycisnąć, żeby pokryć całą twarz, więc myślę, że będzie całkiem wydajna, jeśli będę stosować ją ok. 2 razy w tygodniu.
Ale ma też swoje wady...osoby podatne na wysypywanie: mnie doszło trochę zaskórników. 

Podsumowując
Bardzo dobry sleeping pack. Jestem tylko ciekawa, jak z tym nawilżeniem. Będzie update, kiedy przyjdą chłodniejsze dni i buzia będzie go bardziej potrzebowała.

Werdykt
4/5
Zdecydowanie warta wypróbowania. Polecam.
Następnym razem do koszyczka poleci wersja neroli, która ma kremową konsystencję. Ciekawe, jak się sprawdzi? : >



Iiii przyszedł już mój krem przeciwsłoneczny i  i mój pierwszy krem cc! : D A także długo wyczekiwany biały żelek Liese. Ostatnio zakochałam się w lokach, ciekawe, czy da sobie radę z moimi włosami?

sobota, 15 czerwca 2013

Jak krem cc - recenzja zbiorowa Lioele Dollish Veil Vita BB Cream

Jestem ostatnio okropnie zalatana, w szkole poprawy, na eBayu...trzech sprzedawców, których trzeba było upomnieć, z czego u dwóch otworzyłam spory. Denerwowałam się za dwóch, rzeczy warte trochę hajsu...Niepotrzebnie, bo wszystko skończyło się bardzo dobrze:
- f2plus1 przysłał kolejnego fat burnera Holiki, tym razem dobrze zapakowanego. Dorzucił też dwa gratisy - próbkę remy The Smim marki The Face Shop(marzę o pełnowymiarówce) i orzeżwiającą piankę do czyszczenia Misshy. Wystawiłam mu magiczną piątkę, ponieważ zrobił to w ekspresowym tępie, w dodatku obyło się bez otworzenia sporu, wystarczyło napisać do niego PW.
- jewerlyhouse przysłało mi bebika Skin79 Chiffon BB Mousse. Bardzo chciałam go wam zrecenzować, ale niestety - był zepsuty. Nie zamieniał się w piankę, w dodatku pachniał bardzo dziwnie...taką właśnie skisłą pianką...bleee. : | Sprzedawca zapytał, czy ma wysłać jeszcze raz, czy też wolę odzyskać pieniądze, Wybrałam drugą opcję, ponieważ odcień bebika był ciemniejszy, niż standardowo, miał pomarańczowe tony(!)
- saylucky7 natomiast wysłał mi sleeping packa Nature Republic miesiąc temu i nic nie dochodziło, wkurzyłam się i zarządałam zwrotu pieniędzy. I uwaga, paczka przyszła następnego dnia, w dodatku napachana gratisami i uroczym listem("How's life in Poland? I would love to visit that country someday!"), prawie sie popłakałam i od razu ponownie wpłaciłam, pisząc, jak mi przykro. Aczkolwiek teraz zastanawiamy się wspólnie, czemu to tak długo szło? : |

Powiem wam, że niestety, Mizon w dalszym ciągu nic nie robi, na szczęście niedługo się skończy, zamówiłam już na zapas kolejny krem z syn - ake(Nutree). Nigdy nie próbowałam tej marki.
I czekam, aż przyjdzie też mój krem przeciwsłoneczny Holiki, za późno zabrałam się za jego kupno. Słońce świeci tak, że już widzę siebie jako orzecha włoskiego za dziesięć lat. : D

Zmieniłam też trochę sposób pisania swoich recenzji, żeby był dla Was bardziej przejrzysty.

Dzisiaj opiszę wam obydwa odcienie kremu bb Lioele Dollish Veil Vita. Każdy z nich zachowuje się na buzi trochę inaczej.
Zaczynamy.


Suche fakty
Jest to bardzo lekki krem bb z całą masą witamin, producent obiecuje nawilżenie i odżywienie.
W sprzedaży dostępne są dwa odcienie: zielony(natural green, ma zakrywać zaczerwienienia) i fioletowy(gorgeous purple, ma za zadanie rozjaśniać twarz, dając efekt młodej, zdrowej cery). 
Po roztarciu zmienia barwę. Posiada SPF25 PA++.

Cena
Ok. 75zł na Allegro i w polskich sklepach internetowych, za granicą ok 16$. W sprzedaży dostępne próbki.

Moje spostrzeżenia
Obydwa odcienie wyglądają, jak pasta do zębów i pachną bardzo podobnie - subtelnie, kwiatowo, odrobinę metalicznie(?), z czego bardziej metalicznie pachnie wersja fioletowa. Zapach ten jest przyjemny, po aplikacji utrzymuje się chwilę, później jest ledwo wyczuwalny.
Konsystencja jest na wpół kremowa, nie leje się, ale nie jest też gęsta, bardzo łatwo rozsmarować kosmetyk. Nie widzę w nim zadnych kapsułek zawierających kolor, ale może to dlatego, że jestem ślepa jak kret. ;) Po rozsmaniowaniu kremik zmienia barwę.
I teraz tak - zielony jest jaśniejszy od fioletowego. Gryzie się to ze słowami producenta i sprzedawców, ale wierzcie mi, że tak jest. Albo może inaczej...obydwa miałyby taką samą barwę, ale w fioletowym jest o wiele więcej różowych tonów, więc po prostu jest ciemniejszy. Zielony to taki jasny beżyk, ale różu też w nim troszeczkę jest. Trzeba go bardzo dokładnie rozsmarować - nie bać się trzeć, w przeciwnym razie w niektórych miejscach pozostaną nieestetyczne, białe smugi.
Obydwa dają matowe wykończenie. Stopień krycia oceniam jako niski, stopień wygładzenia też. Nie da się go budować, bardzo łatwo przesadzić z ilością kremu, po nałożeniu zbyt dużej, mamy na buzi piękne "ciasto". Zielony faktycznie ukrywa zaczerwienienia, ale powiem wam, że fioletowy również dobrze sobie z tym radzi, a dodatkowo skóra wydaje się po jego nałożeniu bardziej promienna i zdrowa, niż po nałożeniu natural green(który w ogóle nie maskował optycznie moich wstrętnych zmarszczek).
Zielony utrzymywał się na mojej mieszanej cerze około pięciu godzin bez poprawek, później zaczął schodzić. O dziwo, fioletowy trzymał się o godzinę, dwie dłużej, tylko nos zaczynał mi się po tych pięciu godzinach świecić.
Mnie krem nie zapchał, ale Monikę tak. Więc różnie z tym bywa.
Nie podkreślił mi też żadnych suchych skórek, ani nie uczulił.
Po zmyciu skóra jest miękka i gładka, całkiem nieźle nawilżona.
 
Podsumowując
Kremiki są idealne na lato. Matują, są leciutkie, równomiernie schodzą w trakcie dnia. Mi do gustu bardziej przypadła wersja fioletowa. Wydaje mi się, że najlepiej będzie najpierw przetestować obydwa odcienie przed zakupem pełnowymiarówki, może się bowiem okazać, że wybrany odcień pełnego wymiaru nie sprawdzi się na naszej skórze, każdy z nich czymś się od siebie różni. W wyglądzie i aplikacji bardzo przypominają dostępne teraz na rynku kremy cc. Swoją drogą, zamówiłam jeden, żeby je sobie pod tym względem porównać.
 
Werdykt
4/5.
Polecam szczególnie osobom z cerą tłustą i mieszaną.
I TAK, kupię pełnowymiarówkę. :)
 

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Specjaliści od efektu dewy - kto robi to dobrze, a kto produkuje latarnię w kremie?


To, że uwielbiam tzw. "dewy finish" nie jest dla moich znajomych niczym nowym. Moja buzia wygląda w takim wykończeniu młodziej, bardziej świeżo i zdrowo.
Dewy finish ma za zadanie stworzyć iluzję, iż nasza twarz jest "wilgotna", spryskana wodą, tak jak to wygląda wtedy, kiedy wychodzimy spod prysznica. Nie ma nic wspólnego z nadmiernym wydzielaniem się sebum. ;) Wygląda to tak:

Reklama kosmetyku mającego nadać taki "wodny" połysk - Nymph Aura Volumer od Etude House(czy tylko ja uważam, że niektóre ich kosmetyki są mocno przereklamowane?)


Ten efekt często mylony jest ze zwykłym rozświetleniem. Niesłusznie, ponieważ dewy finish wygląda bardziej "fizycznie", mamy wrażenie, że gdy dotkniemy twarzy, będzie ona lekko wilgotna. To efekt lustra. Co ciekawsze, większość rozświetlaczy daje właśnie taki efekt. 

Kremy bb słyną z tego wykończenia, ale...no właśnie. Większość z nich odbiega od "dewy", pozostawiając na buzi tłustawy połysk. Zdrowy, ale...to nie to.  Nie zastygają, są nadal lekko wyczuwalne na twarzy. Są to m.in. kremy Skin79(np. Oriental Gold). 
I chyba właśnie po to stworzono  kremy, które mają zawierać w sobie sproszkowane perły, rubiny itd.. Mają one zastygać, kontrolować przy tym sebum i nadawać skórze efekt lustra. I powiem wam, że do tej pory tylko jedna, jedyna marka dała sobie z tym radę. Producenci bowiem nie potrafią dobrze wyważyć, ile owych pereł, rubinów i innych kamieni powinno w kremie być, żeby to wyglądało prawidłowo. 
Marki, które wypróbowałam i które wciskają nam latarnie to Skin79(m.in. Waterdrop BB Cream - za duży, niezdrowy, bardzo świetlisty blask) i Shara Shara(Natural Shining -przy czym ten to dopiero daje latarnię! : D jest i tłustość i zbyt dużo drobinek!). 

A marka, która daje sobie z tym radę?
Holika Holika.
Producenci naprawdę wiedzą, jak się do takiego efektu zabrać. Krem Petit Shimmering BB Cream i Real Skin Finish dla cery suchej i normalnej nie zawierają wielkich, nachalnych drobinek, nadają dokładnie taki efekt, jaki marka przedstawia w swoich reklamach. Niestety, bebiki marki Holika Holika(nie wszystkie!) mają tendencję do okrutnego podkreślania suchych skórek i innych "wypukłych" niedoskonałości, do tego Shimmering jest dosyć ciężki, u mnie nadaje się tylko do noszenia w zimę.
Kocham je mimo to i z bólem serca muszę przyznać, że nie sprawdzą się u większości cer. 



Więc co robić? Szukać dalej?
Można. Takich kremów trochę na rynku jest, ale niestety ciężko je znaleźć, a już w szczególności ciężko natrafić na te dobre. No i zdecydowana większość jest też dosyć droga...a próbek brak.
Ale nie trzeba szukać. Efekt dewy bez problemu można stworzyć rozświetlaczem w kremie, sztyfcie, lub w płynie, np. marki Inglot. Nie polecam tych w pudrze - trzeba się trochę naszukać, żeby znaleźć dobry, bardzo dużo takich rozświetlaczy nadaje wyjątkowo nieestetyczny, ultradrobinkowy efekt.
Ja bardzo lubię ten pod oczy marki Benefit(Sephora) Ooh La Lift. Jest idealny do stworzenia "wilgotnego" wykończenia(a pod oczy to już inna bajka ;)).

Wystarczy nałożyć rozświetlacz na kości policzkowe, środek nosa, pod łuki brwiowe i na środek czoła. I voila! Ale uwaga - z rozświetlaczem bardzo łatwo przesadzić, więc nakładamy go stopniowo, najpierw małą warstwę i w miarę potrzeby dokładamy więcej.

Oczywiście dewy finish nie jest dla wszystkich. Osoby z cerą tłustą nie będą zadowolone, ich sebum może być nie lada konkurencją dla wodnego połysku. Natomiast dla osób z cerą suchą i normalną to może być wybawienie - buzia "ożyje" i będzie sprawiała wrażenie bardzo idealnie nawilżonej i wypoczętej. Jako posiadaczka cery mieszanej, przyznam, że ten efekt i mnie bardzo pasuje. Ale wiadomo - każda buzia lubi co innego, należy próbować wszystkiego.