czwartek, 30 maja 2013

Wstępne odczucia w stosunku do Mizon S-Venom Wrinkle Tox Cream i recenzja Liese Designing Jelly Multi Accent

Po dwudziestu czterech dniach stosowania słynnego kremu Mizon myślę, że mogę już coś o nim powiedzieć. Pełną recenzję napiszę, gdy wykończę całe opakowanie.

 
Krem ma spłycać zmarszczki, zapobiegać powstawaniu nowym, ujędrniać, nawilżać, odżywiać...czyli dokładnie robić to, co mają robić wszystkie kosmetyki z syn - ake. Nie zawiera parabenów.

Nie podoba mi się ten krem.

Nie podoba mi się, ponieważ na razie nie widzę likwidowania zmarszczek, nie widzę och wygładzenia.
Przeciwnie!
Moje wyprasowane dzięki kremowi Purebess zmarchy wróciły po przestawieniu się na Mizona! ;__;
Może buzia musi się oswoić z innym składem...może. A może nie.
Krem ma śliską, kremową konsystencję, nie wchłania się jednak od razu - robi to baaardzo wolno, tak więc nakładam  go tylko na noc i ewentualnie po szkole, kiedy zmyję makijaż. Nie jest lepki, ale tworzy trochę tłustawą i nieestetycznie wyglądającą na buzi warstewkę, toteż innej możliwości nie widzę. ; >
Rano(jeśli krem zdąży się wchłonąć, bo bywa i tak, że moje pięć - sześć godzin snu mu na to nie wystarcza...) buzia jest dobrze nawilżona i mięciutka, ale przez pierwsze trzy aplikacje nic takiego nie miało miejsca, twarz była sucha i w przeciętnej kondycji.
Zapach ma przyjemny, jakby kwiatowy, po kilku minutach się ulatnia.
Niestety, zauważyłam, że wydajność siada. Nakładam na twarz cieniutką warstwę(na zmarszczki ciut grubszą), a kremu już jest 2/3. Więc jakby to sobie obliczyć, to starczy na mniej więcej dwa miesiące. A był trochę drogi. 24$ na drzewach nie rośnie.
Zobaczymy, jak to z nim będzie. Kiedy go wykończę, planuję kupić It's Skin Power 10 Formula Syn - Ake Effector, czyli...w sumie już nie mam pojęcia, co to właściwie jest. Basia z Azjatyckiego Cukru nazywa kosmetyki z tej serii "kremami wodnymi", ale z wyglądu mi to wygląda na ampułkę.
Kuszą mnie też kremy z owym peptydem marki Secret Key.
W każdym razie coś czuję, że moja znajomość z marką Mizon nie potrwa długo. Ale mogę się mylić, więc jeszcze wstrzymam się z oceną.

A teraz przejdźmy do recenzji żelka Liese Designing Jelly Multi Accent.

 

Co ma właściwie owy żelek robić? No właśnie. Opis producenta niewiele mi mówi. Ma za zadanie "wyrzeźbić" fryzurę i je unieść...w mojej opinii jednak on ma nadać włosom efekt natapirowanych bez niszczenia ich.
W ofercie dostępne są jeszcze cztery inne żelki: wersja zielona I Tidy Staight, biała II Swing wave, III Nuance Make i IV Move and Flow:


Kupiłam go na eBay za 14$.
UWAGA! Jeśli zamierzasz kupić JAKIEKOLWIEK azjatyckie produkty do włosów(tych marek, które słyną z genialnych tego typu kosmetyków, m. in. właśnie Liese, Shiseido itd.) na eBay, bądź bardzo czujna! Większość sprzedawców pochodzi z Tajwanu, Hong Kongu i Tajlandii i BARDZO ŁATWO jest trafić na PODRÓBKĘ! CZYTAJ KOMENTARZE WYSTAWIONE PRZEZ INNYCH UŻYTKOWNIKÓW, ZWŁASZCZA TE NEGATYWNE!Mi udało się kupić oryginały, ale zanim do mnie doszły(a doszły na szczęście szybko) zdążyłam się najeść sporo stresu. Wróćmy jednak do tematu.
Jego konsystencja jest właśnie żelowa, trochę lejąca się. Jest przezroczysty. Pachnie jak klasyczny produkt do włosów.
Kupiłam go, ponieważ mam dokładnie taką samą fryzurę, jak modelka na zdjęciu. Identycznie wycieniowaną. Tylko grzywkę mam na bok. : D Ale chciałabym właśnie unieść je u nasady i utrzymać po wysuszeniu te zakręcone pazurki na końcach włosów.
Jak nakładam? Wyciskam jedną pompkę(dokładnie taka ilość, jaką wypluwa mi wystarczy) i wmasowuję dość energicznie w całe włosy. Efekt końcowy jest dość spektakularny - push up typowy dla tapiru. Trochę bardziej też zakręca końcówki.
Po użyciu lepiej umyć ręce, bez tego mogą się odrobinę lepić.
Produkt nie skleja włosów, chyba, ze użyjemy go za dużo, jest niewidoczny i nie obciąża włosów. jednakże efekt  otrzymany bezpośrednio po aplikacji utrzymuje się raczej krótko, maksymalnie godzinę...później musimy targać włosy unosząc je do góry. Wtedy jest okej. Możemy też od razu po użyciu obficie spryskać lakierem.
Podobnie jak jego bracia, jest całkiem wydajny jak na 75ml.
Nie wysusza włosow.
Minusem jest cena - prawie pięćdziesiąt złotych to gruba przesada. Takie produkty bez problemu możemy kupić w polskich supermarketach, a ich ceny zaczynają się o 9zł w górę...

Podsumowując:
+/-działanie, jednak nie utrzymuje się ono cały dzień bez pomocy naszych rąk, lub lakieru
+nie skleja i nie obciąża włosów
+konsystencja
+opakowanie
+wydajność
+nie wysusza
+/-łatwo można trafić na podróbkę

-cena
Czy kupię ponownie: nie, raczej podziękuję. :)
Komu polecam: osobom chcącym uzyskać efekt natapirowanych włosów, szczególnie z włosami mocno wycieniowanymi, na grube może nie zadziałać.

Skończył mi się już Move & Flow, a to oznacza, że czas kupić wersję białą - II Swing Wave. :) Mam nadzieję, że też będzie podwijał mi końcówki.

niedziela, 26 maja 2013

Europejskie kremy bb - moje odczucia i przemyślenia.


Dzisiaj zdecydowałam się napisać posta o tym, co sądzę o europejskiej odpowiedzi na kremy bb. Będzie ciut kontrowersyjnie.
Manię na owe kremy rozpoczął drogeryjny Garnier. O ile jego wersja bebika szału nie zrobiła, wręcz przeciwnie(krem był tłusty, nie miał żadnego krycia, odcienie były jakąś pomyłką, nie miał żadnej ochrony przeciwsłonecznej), to Polki zaintrygowała idea owego produktu. Łał! To przecież jak krem i podkład! W odpowiedzi na zainteresowanie, kolejne marki kosmetyczne zaczęły tworzyć tego typu kosmetyki - na początku wpływały na rynek w dość nieśmiały sposób. Były to kremy m.in. Eveline, czy Maybelline.
Teraz mamy ich już cały wysyp. Swoje kremy ma już każda szanująca się marka(choć Max Factor już wyprzedził swoich drogeryjnych  braci i do swojej oferty wprowadził krem CC ;)).
Czym charakteryzują się eurpejskie bebiszony? Hm. 

To zależy. Od półki, oczywiście. Ogółem mam taką teoryjkę, iż na naszą cerę korzystnie wpływają wyłącznie kosmetyki z wyższej półki(np. Clarnis), tudzież robione(jeśli dogłębnie zbadamy, czego nasza buźka naprawdę potrzebuje), lub moje ukochane azjatyckie.
 Bebik Diora rządzi, zachowuje się na buźce, jak bebik zachowywać się powinien. Rozważam nawet zakup pełnowymiarówki.

A średnie, lub niskie półki?
Niestety, te już nie sprostały zadaniu(które założyły maniaczki koreańskich kremów). Od swoich azjatyckich kolegów różnią się w zasadzie wszystkim, zwłaszcza składem, konsystencją i odcieniami(które są ciemniejsze - swoją drogą, jakie to irytujące, że jest tak mało naprawdę jasnych, dobrych podkładów, czy też kremów tonujących w Polsce, gdzie zdecydowana większość kobiet ma bardzo jasną cerę, na litość boską.)
I te właśnie kremy są obrzucane błotem przez fanki azjatyckich. Że fejki, że nic nie robią, że wyglądają paskudnie, są beznadziejne.
Czy słusznie?
Moja odpowiedź brzmi: niekoniecznie.

Ja na te kremy patrzę trochę inaczej. Nazwa, owszem, mogłaby być inna, ale kochane! Czy wy wiecie, jaka to jest rewelacyjna reklama dla bebików azjatyckich?
Dziewczyny wpisują w google hasło "krem bb" i wyskakuje im Skin79. Oglądają, oglądają i w końcu nieśmiało kupują. A potem tworzą blogi, tak jak ja, i wspominają sentymentalnie o bebikach europejskich(albo plują jadem i tym samym też tworzą reklamę : D).
Ja owych kremów nie postrzegam, jako podróbkę wersji azjatyckiej, ale właśnie jako odpowiedź na nią. Europejki dotychczas mieszały krem z podkładem, łącząc w ten sposób pielęgnację z makijażem. Więc ich potrzebą było, aby zrobić już takiego gotowca, wlać do tubki i sprzedawać po przyjaznej cenie. 

Patrzę na nie jako coś zupełnie innego, niż podkład, krem tonujący(który, umówmy się, nie wygładza i rzadko kiedy kryje), czy nasz asian bb cream. I czytam "krem byby", a nie "krem bibi". ; >. To raczej coś pomiędzy.

Czy są tak tragiczne, jak mówią miłośniczki azjatyckich? Nie są. W każdym razie nie wszystkie - musimy się trochę naszukać, żeby znaleść coś fajnego, ale tak ma w zasadzie 8 na 10 dziewczyn we wszystkich kategoriach kosmetycznych.
Mi do gustu bardzo przypadł, pamiętam, krem bb od Maybelline w odcieniu fair, ponieważ bardzo plastycznie zachowywał się na skórze i wyglądała ona megazdrowo i naturalnie. Tylko zmarszczki mi podkreślał  w taki specyficzny sposób. I się lepił, jak miód do blatu. : < Lubiłam też byby od Bielendy. Miał piękny, różowawy odcień. A teraz, po baaardzo długiej przerwie, zakupiłam kolejny - "Morning, Baby!" od Miss Sporty i przyznam, że z tych europejskich, to chyba jest mój faworyt(jeśli chcecie go przetestować, zapraszam do Rossmanna, jest tani jak barszcz i nawet, jeśli dla Was okaże się być wpadką, to dla waszego portfela niekoniecznie.) Szkoda, że nie posiada SPFu, ale skóra wygląda jakby była naga...upiększona, po prostu. Naturalnie, są też masakry - np. Nivea - ciężka, tłusta, robiąca smugi, pachnąca jak ten ich obrzydliwy, również tłusty i ciężki krem będący twarzą marki. Brrr.

Podsumowując...Ja już do drogeryjnych nie wrócę, jestem za bardzo zakochana w moich Skinfoodach, It's Skinach, Skin79 i innych skinach, czy też w Holikach itd, itd.
Ale - pomijając fakt, że krzywię się na myśl o tym, co kiedyś kosmetyki europejskie wyprawiały mi ze skórą - nie hejtuję ich i cieszę się, że wyszły. To też jest coś fajnego, lżejsza, wyszczuplona wersja podkładu, ciut naturalności, może coś, czego Polki pozostające przy klasycznych podkładach poszukują na upalne dni.


poniedziałek, 20 maja 2013

Bebikowy nawilżacz - recenzja Skinfood Red Bean BB Cream.

Dzisiaj recenzja jednego z moich ulubionych bebików Skinfooda(o ile nie jednego z ulubionych w ogóle). mianowicie Skinfood Red Bean BB Cream.



Bardzo lubię kremy bb marki Skinfood, szczególnie te, które mają za zadanie nawilżać i prawdę powiedziawszy tylko takie z nich stosowałam(pomijając Aloe Sun, który jakoś w ogóle mnie nie przekonuje i Agave Cactus do którego wypróbowania się przymierzam). Kusi mnie jeszcze ich bebik z serii Good Afternoon z jabłkiem i cynamonem - wybielanie jest na mojej ciut naczynkowej buźce bardzo mile widziane.
"Popołudniowe herbatki" z cytrynką oraz miodem naprawdę mnie urzekły - nawilżały, jak mało który bebiszon. A jak sprawdził się kremik fasolowy?
Próbkę 2ml zakupiłam na stronie AsianStore za sumę 15.50zł(włączając w to koszty przesyłki). Na eBayu pełnowymiarówkę możemy nabyć za niespełna 11$.
Krem ten ma, cytuję: "nawilżać i odżywiać, zapewniając przy tym naturalne krycie bez podkreślania suchych skórek".
Zamówiłam odcień #1, czyli ten z różowymi tonami. Ponieważ moja skóra ma bardzo brzydki, niezdrowy, żółtawy odcień, kupuję najczęściej bebiki różowawe, ponieważ bez problemu tenże odcień niwelują, nadając buzi efekt wypoczętej i zdrowej.
Kolorek faktycznie lekko różowy, lecz na pewno nie aż tak, jak na zdjęciu(i bardzo dobrze, bo tam jest on zdecydowanie zbyt intensywny) i nie ciemnieje po aplikacji. Kosmetyk ma miękką, gładko rozsmarowującą się konsystencję i przepięknie pachnie kremem dla dzieci. Mmm...
Krycie określiłabym jako niewielkie do średniego - wyrównuje koloryt i kryje drobne zaczerwienienia, jeśli je trochę podbudujemy. Jednakże tak jak herbaciana cytrynka, czy miód, efekt jest nieziemski, ponieważ krem bajecznie przy tym wygładza skórę. Dość szybko zasycha do pudrowego pół - matu, faktycznie nie podkreślając przy tym żadnych "sucharów".
Efekt jest śliczny, bardzo naturalny, a skóra jest mięciutka, bez żadnego lepienia się.
Trwałość...u mnie bez pudru przeżywa niecałe 3 godziny w stanie nienaruszonym, potem zaczynam się odrobinę świecić,  a oprószony sypańcem 3W Clinic wyrzymał już sześć. Na ogół wiadomo, że kremy bb Skinfooda trwałością nie zachwycają, ale sześć godzin to nie najgorszy wynik.
Schodzi równomiernie, nie zostawia żadnych placków. Buzia jest maksymalnie nawilżona. Użyłam próbki 4 razy, została połowa, tak więc wydajność też całkiem całkiem. : >
Nie uczula, nie zapycha. Dodatkowo posiada SPF 20.
MÓJ HIT! MUSZĘ kupić pełnowymiarówkę. :D

podsumowując:
+działanie
+wydajność
+cena
+wykończenie
+dwa odcienie do wyboru
+SPF
+zapach
+opakowanie(jak zwykle to ono skusiło mnie do przetestowania)
-trwałość bez użycia pudru
Czy kupię ponownie: TAK!
Komu polecam: osobom z cerą suchą, normalną i mieszaną. "Tłuścioszki" też w sumie mogą wypróbować, ponieważ produkt nie ma żadnego tłustawego połysku.  :)

Do napisania!

niedziela, 19 maja 2013

Gdzie kupować? - krótka recenzja sprzedawców, z którymi do tej pory miałam styczność.

Witam wszystkich po krótkiej przerwie. Wiem, że dziś miała być recenzja piątego żelka Liese, ale uznałam, że jeszcze muszę w nim trochę pochodzić, żeby napisać o nim coś więcej...dziś będzie o sprzedawcach azjatyckich kosmetyków - polskich, zagranicznych, na eBayu, na Allegro itd.


NA EBAYu - na TAK
cosmeticmarket2012
Uwielbiam u nich zamawiać. Produkty są u nich tańsze, niż u innych sprzedawców, pierwszej jakości i zawsze dodają jakieś próbki - z czasem tych produktów, które są droższe(np. serii Missha Time Revolution). Na początku naszej znajomości przesyłka od nich szła ciut dłużej, niż u innych sprzedawców - ok. 3 tygodni. Od kiedy dałam im za to o jedną gwiazdę mniej w ocenie sprzedawcy, kosmetyki dochodzą o tydzień szybciej. 
rubyruby76
Zaufany sklep wielu maniaczek azjatyckich kosmetyków. Po prostu: oryginalny produkt, dochodzi. Raczej bez gratisów i trochę drogo. Ale jak już mają obniżki - tylko brać!
bestbuy77
Ten pan bardzo mnie wzruszył. Kupowałam u niego tylko raz, ale już planuję następne zakupy. Jest jednym z bardzo nielicznych sprzedawców marki Shara Shara, można też u niego dostać produkty m.in. Secret Key. Ceny trochę wygórowane, paczka też trochę idzie - ok. 3 tygodni. Kupiłam u niego Shara Shara Natural Shining BB Cream za 18$, dostałam aż cztery próbki. I to nie byle jakich produktów: kremu z syn - ake Secret Key, żelu kojącego dla cery tłustej Shara Shara, kremu Beyond i...herbaty koreańskiej z żeń - szeniem. Po raz pierwszy dostałam herbatę w granulkach jako gratis i bardzo mi się to spodobało. Dodatkowo załączył przemiły liścik, którego na początku nie przeczytałam, będąc pewna, że to kolejny z serii: "SEE? YOU CAN TRUST ME, NOW GIVE ME 5STARS, BITCH", ale nic z tych rzeczy. Pan przedstawił się i napisał, że kiedyś pomyślał sobie, że to niesamowite, że sprzedaje rzeczy ludziom, którzy mieszkają w zupełnie innym miejscu na Ziemi, niż on, toteż załącza kilka małych prezentów. Życzy mi wszystkiego najlepszego i wyraża nadzieję, iż ja i moja rodzina będziemy żyć długo i szczęśliwie. :) Pokazałam to nawet mojej mamie, tak mnie ten kawałek papieru poruszył. Napisałam też do pana, żeby mu podziękować. Przemiły facet i polecam go z całego serca.
sing-sing-girl
Wszystko okej, ale szału nie ma, tak jak u rubyruby76. 
heirofkoreanculture
Kupiłam u nich właśnie pewien produkt Holiki. Trzeba czekać na paczkę ok. 3 tygodni, czasem kilka dni dłużej. Mają niestety chory regulamin gratisów, mianowicie wręczają cały czas te same - próbkę pianki jajecznej Skinfooda(którą uwielbiam, ale hello! Mam pełnowymiarówkę, w dodatku od was, po co mi jeszcze próbka?!) i żel Skinfooda, jeśli kupujemy jedną rzecz. Jeśli kupujemy dwie poniżej 15$, dołączają jeszcze jakieś produkty tej marki , a jeśli nasze zamówienie wynosi powyżej 15$ dołączają jeszcze tinta do ust Tonymoly. Potem mamy jeszcze gratisową przesyłkę rejestrowaną, a jeszcze potem(powyżej 100$) dołączają nam jeszcze jakąś mask sheet. Tak czy inaczej, nie możemy liczyć na inne próbki. Ale generalnie wszystko okej, produkt oryginalny.
NA EBAYu - na NIE
f2plus1
Cwaniaczek, dzięki któremu zdecydowałam się napisać notkę o sprzedawcach. Kupiłam u niego fat burnera Holiki - przyszedł, owszem, po siedmiu dniach od złożenia zamówienia, ale...rozwalony:

Piękne, nieprawdaż? No właśnie. Napisałam do sprzedawcy w celu wyjasnienia sprawy(czyt. zwrócenia mi pieniędzy, lub wysłania produktu jeszcze raz, tym razem nowego i lepiej zabezpieczonego). Sprzedawca poprosił o zdjęcia i obiecał, że wszystko będzie cacy. Wysłałam, od czterech dni cisza. Jak coś się ruszy w sprawie, zrobię update posta, ale sklep raczej zostanie w tej kategorii, bo za takie pakowanie produktów podziękuję serdecznie - kosmetyk był owinięty jedną warstwą jakiejś trefnej folii bąbelkowej...
prettypoint
Oryginały? Jakie oryginały? Większość produktów u tego pana, to kosmetyki do włosów(Liese, Shiseido itd). Podróbki. Zamówiłam u niego mgiełkę do włosów Liese. Cóż, już samo opakowanie wyglądalo na fake, moją uwagę przykuł jednak japoński tytuł pod angielskim. Oryginały, jak widać na poniższym zdjęciu, nie mają czegoś takiego:

Niestety, zorientowałam się, że to był fake dopiero dzisiaj, a zdążyłam go już odsprzedać Monice. Sama Monika twierdzi, że mgiełka skończyła się jej w niecałe 2 tygodnie, dodatkowo, że niewiele robi. Pachniała trochę alkoholem. OMIJAĆ TEGO PANA! 

W POLSCE - i na TAK i na NIE jednocześnie
asianstore
Sklep niby zachwalany, przedmioty dochodzą szybko, są oryginalne. Owszem, okej, ale mam pewne zastrzeżenia. Na wstępie zaznaczę, że kupowałam u nich tylko próbki, których z jakichś przyczyn nie mogłam znaleźć na eBay. Były to:
- Missha Perfect Cover BB Cream w słoiczku
- Ginvera Green Tea Nude Cover BB Cream w markowej saszetce
- Lioele Water Drop BB Cream w markowej tubeczce
- Bio - Essence Bio Platinum BB Cream w markowej saszetce
- Skinfood Red Bean BB Cream w słoiczku.
I teraz tak...wszystkie próbki w słoiczkach i tubeczkach były okej. Ale nie w saszetkach - Ginvera i Bio - Essence wyglądały na mojej twarzy paskudnie. Ginvera wyglądała, jak brązowawy olej, Bio - essence jak twarożek. Myślałam, że te kremy po prostu nie są dla mnie do momentu, kiedy ostatnio z czystej ciekawości wymieniłam się z pewną wizażanką(którą cieplutko pozdrawiam! :)) właśnie na wyżej wymieniony Bio - essence, który na mojej buzi tworzy istny photoshop! Asianstore źle zabezpiecza te próbki przed zimnem(zamawiałam je właśnie w okresie zimowym), dlatego się psują. Napisałam o tym do pani prowadzącej sklep, ale zbyła mnie ze słowami, że przecież muszą do nich dotrzeć z Azji i nic do tej pory nie miało miejsca. W porządku. Ale do mnie próbki doszły ewidentnie zepsute i jak wytłumaczyć fakt, że pelnowymiarówki spisują się znakomicie? :)
No i nie można złożyć zamówienia poniżej 10zł.
Ceny też odstraszają. Ale to Polska, marże to drugie tyle.
alledrogeria
Do tego sklepu nie mam zastrzeżeń. Ceny jeszcze w miarę przyzwoite, szybka wysyłka, produkty baaardzo dobrze zabezpieczane - swoją różaną maseczkę Skin79 dostałam w kartonie wypełnionym po przegi styropianowymi piankami - i oryginalne. Tylko asortyment mały. Tak czy inaczej, polecam.
pinkmelon
Ten sklep dorobił się masy negatywnych opinii...wszędzie. Odstraszają skutecznie. Ale ja zdecydowałam, że dam mu szansę. I wiecie co? Nie żałuję! Swoje pierwsze duże azjatyckie zakupy robiłam właśnie tam. Ceny to tragedia, ale czasem w porównaniu z innymi sklepami znajdą się cenowe perełki. Można tam też znaleźć rzeczy niedostępne na eBay i...czasem niedostępne już w ogóle, bo zostały wycofane ze sprzedaży jakiś czas temu. ;) Pani Paula jest niezwykle ciepłą i sympatyczną osobą, długo korespondowaliśmy z nią ja z moim chłopakiem, zawsze doradzi, odpowie na sto różnych pytań. Ale jest też trochę roztrzepana, dlatego zdarzy jej się czasem o czymś zapomnieć, czegoś zaktualizować...czas oczekiwania na całe zamówienie jest bardzo długi(nieraz dwa miesiące). Produkty przychodzą tak, jak przychodzą do Pinkmelon - przychodzi jeden, pani Paula wysyła jeden, tydzień później jest drugi, wysyła tego samego dnia drugi itd. Ale jestem w stanie jej to wybaczyć, ponieważ nie dość, że bardzo miło mi się z nią pisało, to jeszcze  dostałam w prezencie rabat 5%  i dwie pełnowymiarówki w ramach zadośuczynienia - krem do rąk The Face Shop(który chciałam bardzo mieć :)) i wersję podróżną kremu bb Misshy Signature Real Complete. I duużo różnych próbeczek, nawet mój chłopak dostał jedną. : D No i wszystkie kosmetyki to oryginały, nie było żadnego fejku, w dodatku solidnie zapakowane i udekorowane uroczą folią z serduszkami. :) A jedno zamówienie na które czekałam bardzo długo, zostało do mnie ostatecznie wysłane kurierem, a nie listem priorytetowym, jak zaznaczyłam w formularzu.
Pani Paula rozmawiała też z nami o tym, co się działo dwa lata temu, gdy zaczeły powstawać te wszystkie odstraszające recenzje. Nie wypominaliśmy jej tego, sama nam się z tego zwierzyła po dłuższym czasie i wyznała, że miała wtedy bardzo ciężki okres. I że teraz już stara się wszystko zapinać na ostatni guzik.
Tak więc sklep polecam, aczkolwiek trzeba pamiętać, że produkty mogą iść do nas długo. I warto się co jakiś czas grzecznie upominać o swoje zamówienia, gdyż, jak już wspomniałam, babeczka może o nich zapomnieć. ;) Sklep prowadzi sama, więc myślę, że ciężko jest jej mieć to za złe. 
Warto też dodać, że w Pinkmelon wysyła jest darmowa, niezależnie od produktu, jaki się zamówi. Przynajmniej tak było kilka miesięcy temu.
NA ALLEGRO - na TAK
ajwonki
Kupuję tam próbki, kiedy chcę mieć je na już. Ceny bardzo przystępne, przesyłka błyskawiczna, Pani prowadząca ten sklep jest przesympatyczna. Można płacić przez Paypal. :)
CIRCLE LENSES - ponieważ na zaufanym pinkyparadise i honeycolor przesyłka jest droga, kupowałam circle lensy tam:
uniqso
Mój ulubiony sklep z circle lensami. Ceny niższe, niż wszędzie, wysyłka szybka i darmowa, w dodatku rejestrowana. Oryginały. :) Jako gratis otrzymujemy pojemniczek na soczewki, oraz opakowanie na ten pojemniczek z uroczym nadrukiem, a także markowy, uroczy kartonik w który to wszystko jest zapakowane. :)
iszocirclelens
Wszystko okej, oryginały i darmowa, rejestrowana przesyłka. Tylko wysyłka mogłaby być ciut szybsza i asortyment trochę większy, ale nie mam jakichś większych zastrzeżeń. Jako gratis dostajemy pojemniczek na soczewki w kształcie zwierzątek.

I klasyczne bleblanie:
Z ŻADNYM Z WYŻEJ WYMIENIONYCH SKLEPÓW NIE JESTEM W ŻADEN SPOSÓB POWIĄZANA. POWYŻSZE RECENZJE DOTYCZĄ WYŁĄCZNIE MOICH OSOBISTYCH PRZEŻYĆ Z NIMI ZWIĄZANYMI. NIE PONOSZĘ ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA TO, JAK MOGĄ POTRAKTOWAĆ WAS JAKO KUPCÓW DANI SPRZEDAWCY!
To by było na tyle, mam nadzieję, że post będzie dla Was przydatny. Do napisania. :)

PS podoba Wam się nowy szablon? Miałam dosłownie chwilę, aby go zrobić, ale wydaje mi się, że chyba nie wyszedł źle? : >

czwartek, 9 maja 2013

Żelek nie obciążający włosów - recenzja Liese Designing Jelly IV Move & Flow

To może jeszcze jeden post na dziś? Będzie krótko o jednym z rozsławionych przez Basię z Azjatyckiego Cukru żelu do włosów - Liese Designing Jelly IV Move & Flow.


Żelek ten jest chyba najmniej popularny ze wszystkich. Jest jeszcze wersja I Tidy Straight(wygładzająca), II Swing Wave(tworząca subtelne fale), III Nuance Make(dodająca objętości) i...jeszcze jeden. No właśnie. Na wszystkich reklamach widzicie cztery żelki, które już wymieniłam:


Jest jeszcze jeden - Multi Accent. Kiedy go zobaczyłam, myślałam na początku, że to podróbka, ale tak mi się spodobało jego czerwono - czarne opakowanie(z czego w przeciwieństwie do innych żelków to nakrycie było kolorowe!), że aż weszłam na oficjalną stronę Kao i sprawdziłam go. I istnieje naprawdę - nie jest on dostępny  w sprzedaży w kilku krajach, stąd brak go na reklamach żelków. Kupiłam go i napiszę o nim w kolejnej notce, dziś skupimy się na Move & Flow.
Ma on za zadanie podkreślić fryzurę, szczególnie końcówki.
Produkt ten zakupiłam na eBay i zapłaciłam za niego około 14$. I teraz UWAGA! Jeśli zamierzasz kupić JAKIEKOLWIEK azjatyckie produkty do włosów(tych marek, które słyną z genialnych tego typu kosmetyków, m. in. właśnie Liese, Shiseido itd.) na eBay, bądź bardzo czujna! Większość sprzedawców pochodzi z Tajwanu, Hong Kongu i Tajlandii i BARDZO ŁATWO jest trafić na PODRÓBKĘ! CZYTAJ KOMENTARZE WYSTAWIONE PRZEZ INNYCH UŻYTKOWNIKÓW, ZWŁASZCZA TE NEGATYWNE!
Mi udało się kupić oryginały, ale zanim do mnie doszły(a doszły na szczęście szybko) zdążyłam się najeść sporo stresu. Wróćmy jednak do tematu.
Przyszedł do mnie w markowym opakowaniu. Z przodu spoglądała na nas ta sama modelka, którą widzicie na zdjęciu, z tyłu zaś same krzaczki jak używać i skład, na szczęście do odczytania.
Sam żelek wygląda jak więększa wersja lakieru do paznokci. 
Jego konsystencja jest właśnie żelowa, trochę lejąca się. Jest przezroczysty. Pachnie jak klasyczny produkt do włosów.
Wybrałam go, ponieważ mam krótkie włosy(do połowy szyi) i chciałabym, aby końcówki wywijały się mocno na zewnątrz, tak jak u pani na zdjęciu. I jak je suszę układam je właśnie w ten sposób, ale efekt nie jest aż tak spektakularny. Ten żel wydał mi się zatem idealny.
Jak nakładam? Wyciskam jedną pompkę(dokładnie taka ilość, jaką wypluwa mi wystarczy) i wmasowuję we włosy, skupiając się na końcówkach. Efekt jest super- fryzura się unosi, najbardziej właśnie końcówki i całość wygląda rewelacyjnie, żel nadaje im mocny, trójwymiarowy efekt. Tylko po użyciu trzeba umyć ręce, bo mogą się trochę lepić.
Nie skleja włosów(chyba, że nałoży się go za dużo, ale to nie powinno nikogo zdziwić), jest niewidoczny i nie obciąża. Efekt uniesienia nie utrzymuje się cały dzień(no ale jak ma się utrzymywać, włosy trzeba przeczesać co kilka godzin, dodatkowo dochodzi do tego wiatr i te sprawy), ale reszta pozostaje cały czas taka sama, końcówki są wciąż podwinięte.
Jest całkiem wydajny, jak na swoje 75ml - używam go codziennie już dwa miesiące i myślę, że na jakieś trzy tygodnie powinien mi jeszcze wystarczyć.
Nie wysusza włosów. :)
Minusem jest cena - jak dla mnie mogłaby być mimo wszystko o jakieś 3-4$ niższa, ale nie można mieć wszystkiego.

Podsumowując:
+działanie
+nie skleja i nie obciąża włosów
+konsystencja
+opakowanie
+wydajność
+nie wysusza
+/-łatwo można trafić na podróbkę
-cena
Czy kupię ponownie: tak, ale na razie chciałabym jeszcze wypróbować jego białego brata, czyli Swing Wave. 
Komu polecam: osobom z krótkimi włosami, tudzież włosami średniej długości. Myślę, że przy długich i bardzo długich włosach może się nie sprawdzić.

Swoją drogą, w dwa dni zyskałam pierwszych, trzech obserwatorów. Bardzo się cieszę, że podoba wam się mój blog. :) Pozdrawiam Was cieplutko, do następnego postu, który napiszę najprawdopodobniej w poniedziałek.

"Musi być żółty i matujący i wytrzymywać cały dzień!" - recenzja Secret Key Snail+EGF Repairing BB Cream

Szukasz żółtego, matującego i trwałego kremu bb? Nie jesteś jedyna. Na Wizażu często koresponduję sobie z maniaczkami bebików i przeglądam tam wątki na ich temat. Z moich obserwacji wynika, że jakieś 80% wizażanek(jak nie więcej!) szuka takiego kremu i jeszcze nie znalazło ideału. Ja tymczasem zupełnie przypadkowo trafiłam na kosmetyk, który spełnia te wymagania. Zapraszam do recenzji Secret Key Snail+EGF Repairing BB Cream.


Kiedy dopiero zaczynałam wchodzić w świat azjatyckich kosmetyków, szukałam kremu, który oprócz niwelowania niedoskonałości naprawiałby mi skórę - spłycał pierwsze zmarszczki, odżywiał ją itd. Wiedziałam już, że wówczas najlepiej ponoć sprawdzają się kremy zawierający filtrat z wydzieliny ślimaka, który ma za zadanie goić rany, niwelować powoli blizny i pozbywać się zmarszczek. Wybór był spory, ale ja wówczas nie kupowałam jeszcze na eBay, ale na Pinkmelon, gdzie są narzucane spore marże(ale sam sklep mimo wszystko lubię i kiedyś zrobię posta na jego temat). Nie chciałam przepłacać w sytuacji, kiedy nie znam się zbyt dobrze, napisałam więc do pani Pauli, która owy sklep prowadzi, czy mogłaby mi jakiś krem doradzić. Przesłała mi listę kremów, a wieczorem dostałam jeszcze jednego maila o mniej więcej takiej treści: "Dodałam do oferty jeszcze jeden krem bb. Niech Pani zobaczy, myślę, że może się Pani spodobać. :)". I faktycznie, opis kremu idealnie pasował do szeregu wymagań, jakie mu narzuciłam:

"Regenerujący krem BB do twarzy. Zawiera dwa, niezwykle efektywne składniki: wyciąg z wydzieliny ślimaka oraz EGF(Epidermal Growth Factor) - komórkowy czynnik wzrostu. Wydzielina ślimacza wykazuje silne działanie lecznicze - pomaga zminimalizować widoczność blizn(np. w wyniku trądziku(, zmarszczek oraz redukuje niedoskonałości skórne. Liczne ekstrakty roślinne odżywiają skórę, a czynnik EGF pobudza metabolizm komórek, dzięki czemu skóra staje się bardziej promienna i odzyskuje zdrowy wygląd. Wzmaga naturalne procesy odnowy. Dobrze pokrywa skórę kamuflując nierównomierny koloryt, czy problemy skórne. Ekstrakt z kawioru nawilża oraz działa przeciwstarzeniowo."

Nie musiałam się długo zastanawiać. : D
Krem zakupiłam wtedy za 75zł(widzę, że teraz cena poszła w dół i można go tam kupić za 55zł) za pojemność 50ml. Na eBay jest dostępny od 9$ w górę. Czyli tani, jak barszcz. Secret Key ma całą gamę kosmetyków z tej serii, w tym  np. tonik, krem i żel, wszystkie w bardzo przystępnych cenach. Sama posiadam z tej serii jeszcze krem, o którym w nabliższym czasie również napiszę.
Kosmetyk otrzymałam w kartoniku, którego design był taki sam, jak tubka kremu i inne kosmetyki z tej serii - tubka, logo i nazwa brązowe, opis kremu złoty, reszta zaś biała. Oprócz tego ozdabiają je urocze ślimaczki. :)
Dziubek tubki bardzo mi się spodobał - nie "rzyga" sporą warstwą kremu, dokładnie kontrolujemy jego ilość. Sam krem na początku wydawał mi się beżowy(choć na zdjęciach dodanych przez Pinkmelon był on nawet lekko różowy), a po nałożeniu na buzię - szok. Żółtek! I to mi się w nim nie podobało - wolę prosiaczki. Prosiaczki niwelują mój osobisty żółty odcień skóry, który jest bardzo niezdrowy i trochę ziemisty, prawdopodobnie spowodowany paleniem papierosów. Ale wiem, że dziewczyny uwielbiają żółtki.
I drugi szok - ależ on matuje! Mój pierwszy, matujący bebik! Ojej! I to też mi się nie podobało. Nie lubię matu, bo jestem jedną z tych nielicznych osób, które mat postarza. A moja mieszana buzia mimo wszystko bardziej domaga się blasku. No ale dziewczyny(...)... ;)
No to odsprzedałam krem Monice, koleżance z klasy i kupiłam sobie 15ml "ślimakowego" Skin79. Secret Key miałam na sobie jeden dzień i opiszę moje spostrzeżenia, a także długie obserwacje buzi Moniki.

Moje spostrzeżenia(cera mieszana w kierunku suchej, wrażliwa, ze skłonnością do podrażnień oraz z wieloma popękanymi naczynkami, zwłaszcza na płatkach nosa(Chryste Panie. ;__;):

Krem ma średnie, wystarczające krycie. Kamufluje dobrze zaczerwienienia i nieźle dopasowuje się do koloru skóry. Wtapia się w buzię, nie tworzy smug, nie uwydatnia zmarszczek. Do większych niedoskonałości leci korektor. Matuje i trzyma się przez cały dzień bez pudru i bez poprawek. Po zmyciu skóra jest gładka. Nie podrażnił, nie uczulił, trochę robił dobrze.

Obserwacje buzi Moniki(cera tłusta, potrądzikowa z wieloma bliznami):

Jestem autentycznie od wrażeniem. Kryje tak samo, jak u mnie. Trzyma się u niej cały dzień w szkole(mamy 9 godzin we wtorek). Jeśli chodzi o mat, u niej jest już trochę gorzej - sebum się trochę przebija, ale powiem wam szczerze, że zauważyłam, iż nie jest to takie obrzydliwe sebum. Monika wygląda, jakby nałożyła na twarz bebik rozświetlający, czyli ma na buzi taki zdrowy blask. Czyli krem kontroluje wydzielanie sebum i pochłania tyle, ile trzeba. Trzeba podkreślić, że Monika nie używa pudru. Myślę, że jeśli macie cerę tłustą i pożądacie płaskiego matu przez cały dzień, wystarczy po prostu oprószyć buzię właśnie nim i voila. :) Nie warzy się, nie tworzy smug i nie wałkuje się. Zauważyłam też, że stan cery Moniki trochę się poprawił.

Monika stosuje krem od jakichś trzech miesięcy i jeszcze jej się nie skończył. Czyli jest wydajny. :)
Ale ma jeden minus, chociaż raczej do przełknięcia: nie posiada SPFu. Na to jednak da się machnąć ręką - można pod niego używać kremu nawilżającego posiadającego SPF, lub oprószać twarz pudrem z SPF. I po kłopocie.

Podsumowując:
+cena
+wydajność
+opakowanie
+konsystencja
+średnie krycie
+matuje
+uniwersalny odcień w kierunku żółci
+długotrwały
+skład
+poprawia stan cery
-brak SPF
Ogólna ocena: 4/5
Czy kupię ponownie: ja nie, bo nie potrzebuję, Monika powinna. :)
Komu polecam: osobom z cerą mieszaną i tłustą. 

Mam nadzieję, że ta recenzja zachęci was do przetestowania tego kremu. Na eBay są dostępne próbki. Dostałam dwie w prezencie przy zakupie kremu Secret Key i jedna z nich powędrowała w ramach gratisu do wymianki do wizażanki z Anglii. Ostatnio go przetestowała i napisała mi, że tak jej się spodobał, że chyba kupi pełnowymiarówkę. :) Wcześniej narzekała, że nie może znaleźć żadnego kremu bb, który właśnie byłby żółty, matowałby i wytrzymywałby cały dzień. Monika też jest zadowolona, tak więc myślę, że jeśli też szukacie takiego kremu, naprawdę warto spróbować. 
Do napisania! :)

wtorek, 7 maja 2013

Pierwszy wąż w kosmetycznym terrarium: recenzja Purebess Multi-4 Syn® - Ake Cream

Dzisiaj recenzja mojego pierwszego "wężowego" kremu z najsilniejszym rozkurczającym mięśnie peptydem, czyli Multi-4 Syn® - Ake Cream marki Purebess.



Krem ten zakupiłam na eBay za niecałe 10$. To naprawdę śmieszna cena za krem zawierający syn - ake. Skuszona pojawiającymi się co rusz prośbami na Wizażu o "rozebranie" tego kremu postanowiłam sama go nabyć, tym bardziej, że o ile zainteresowanie jest ogromne, to w internecie nie natknęłam się na praktycznie żadną jego recenzję.
Syn - ake nie jest oczywiście prawdziwym jadem węża - jest to składnik syntetyczny mający imitować jego działanie. Jego zadaniem jest natychmiastowe rozkurczenie mięśni i dość szybka eliminacja zmarszczek. Gdzieś wyczytałam, że ten peptyd ma zastępować botox. Możemy używać go w sposób ciągły - nie zmniejszy to jego działania. Pierwsze efekty przy codziennym stosowaniu można zauważyć po 20-28 dniach, w zależności od tego, który krem zawierający owy peptyd wybierzecie.
Jestem bardzo, BARDZO sceptycznie nastawiona do tego typu kosmetyków. Spłycenie zmarszczek? Lifting? Ha! I co jeszcze? 
Od roku zmagam się ze zmarszczkami pod oczami i bruzdami nosowo - wargowymi. Nie są one jakichś ekstremalnych rozmiarów, ale przeszkadzają mi i jeśli mam zaniżenie samooceny, to jest to głównie ich wina. Zaczęłam się nawet poważnie zastanawiać nad wypełnieniem tego draństwa kwasem hialuronowym, ale jego cena mnie jeszcze odstrasza(choć powoli się z nią oswajam). W związku z tym postanowiłam spróbować tego "cudu". Na pierwszy ogień poszedł krem Purebess - tani, 50ml, popularny(pewnie dlatego, że tani). Zobaczymy.
Tak.
Kupiłam. Spróbowałam.
I zwariowałam.
Przejdźmy zatem do recenzji...
Kosmetyk przyszedł do mnie w firmowym kartoniku którego design był identyczny, jak sama tubka, czyli biel z dwoma czarnymi paskami z logiem marki, nazwą produktu, jego opisem i krzaczkami. Klasyka. Tubka jest długa i raczej niepraktyczna: stawiamy ją nakrętką do dołu, następnego dnia myjemy rączki, odkręcamy nakrętkę i bakterie z blatu przechodzą na nasze rączki, które znowu trzeba umyć, jeśli nie chcemy przenieść ich na buzię. Ja osobiście kicham na bakterię, nawet dołączone do dużej ilości kosmetyków szpachelki mnie nie przekonują, ponieważ tak, czy inaczej bakterie osiądą także na nich. No ale są też ludzie, którzy mają bzika na tym punkcie, więc przestrzegam: odkręcajcie tubkę, zanim umyjecie ręce. ;)
Ale dziubek wydziela nam dokładnie taką ilość kremu, jaką chcemy nałożyć na twarz, nigdy nie zdarzyło mi się, żeby wylała się z niego "nadprogramowa" ilość.
Produkt ma przyjemną, kremową konsystencję, przepięknie pachnie(trochę kwiatowo, trochę pudrowo) i ma biały kolor. Bardzo łatwo rozprowadzić do na buzi. Możemy go jeszcze przyklepać, żeby lepiej się wchłonął. 
Używam go na noc i pod makijaż, z tą różnicą, że na noc nakładam dwie warstwy - jedną cienką, którą dodatkowo wklepuję, drugą trochę grubszą, z którą już nie robię nic, a na dzień tylko tą cienką z wklepywaniem.
Kosmetyk wchłania się dosyć szybko po jednej warstwie - na początku na buzi mamy mat, później jakby z nas wypływał i j jest na twarzy typowy dla takich kremów blask(blask. Nie błysk, bo krem nie jest tłusty!). Nie lepi się. I za to plus, bo moją zmorą są właśnie te obrzydliwe, klejące się kremiszcza, których wchłanianie trwa godzinami.
A jak z działaniem? 
Krem stosuję dwa razy dziennie od dwóch tygodni. Wcześniej tylko na noc.
DZIAŁA.
Zmarszczki są nadal widoczne, ale już mniej i nie rzucają się w oczy, a cała twarz wygląda po prostu nieziemsko! Jest ślicznie wygładzona i jakby bardziej promienna - młodsza.
Oprócz tego krem świetnie nawilża, suche skórki to już przeszłość. Regeneruje również inne rzeczy, niż zmarszczki, mianowicie pory i blizny. Zwęża je. Nie wiem, czy jakoś rewelacyjnie, bo z tym akurat mam niewielki kłopot, ale skoro ja to zauważyłam, to coś w tym musi być. I wyprysk pod skronią jest o dwa, lub trzy tony jaśniejszy.
Koi skórę. Po raz pierwszy nałożyłam go na podrażnioną ciągłym wyciskaniem buzię - na początek lekko uszczypnął, później ją wyciszył i zrehabilitował.
Średnio u niego z wydajnością - krem stosuję od miesiąca i myślę, że za dwa tygodnie już go nie będzie. Ale za taką cenę i takie działanie mogę mu to wybaczyć, tym bardziej, że półtora miesiąca to nie najgorszy wynik, więc ciężko mi stwierdzić, czy to jednak minus, czy plus.

Podsumowując:
+działanie
+cena
+konsystencja
+/-wydajność
-opakowanie
Czy kupię ponownie: tak!
Komu polecam: wszystkim, którzy chcą nawilżenia, zregenerowania i odmłodzenia trochę twarzy. :)

W tym miesiącu planuję kupić kolejnego "węża", również popularnego, mianowicie marki Mizon. W recenzjach jest bardzo chwalony, jestem ciekawa, czy zadziała silniej, niż Purebess(którego żel ze ślimakiem też nabędę). W czerwcu także do terrarium dołączą kolejne "węże", które kuszą mnie od dawna.
Syn - ake na stałe wprowadzam do swojej pielęgnacji. W przeciwieństwie do śluzu ślimaka, działa on bardzo szybko i jest to teraz mój ulubieniec jeśli chodzi o składniki kosmetyczne. :)

poniedziałek, 6 maja 2013

Bang! I po brudzie! - recenzja Skin79 BB Cleanser One Shot Bubble Oxygen

Dzisiaj będzie recenzja dość znanego wśród kupujących azjatyckie kosmetyki na eBay piankowego cleansera Skin79 - BB Cleanser One Shot Bubble Oxygen. Wśród kupujących na eBay, ponieważ często do zamawianych produktów dołączana jest jego próbka.


Produkt ten zakupiłam na Pinkmelon za 80zł. Na eBay jest on dostępny za cenę o połowę niższą - ok. 13.50$.
Oryginalny opis produktu z Pinkmelon:


"Oczyszczająca pianka do demakijażu twarzy. Zawiera kolagen pozyskiwany z roślin acai, ekstrakt z granatu oraz hamamelisu i owsu. Dzięki zawartości pęcherzyków tlenu doskonale oczyszcza skórę z makijażu oraz kremów BB. Ekstrakty warzywne tworzą na skórze delikatny film, który intensywnie nawilża komórki i zapobiega utracie wilgotności.
Nie zawiera sztucznych barwników, oleju mineralnego."
Do zakupienia pełnowymiarówki o pojemności 100ml skusiła mnie właśnie próbka. Starczyła mi na ok. czterech użyć przy 2ml produktu.
Kosmetyk zapakowany jest w różowo - biały kartonik, bardzo elegancki i ciężko nie zawiesić na nim oka. Sama tuba pianki jest natomiast bardzo prosta, utrzymana w podobnych kolorach(zamknięcie i napisy są bladoróżowe, reszta biała). Zamieszczone zostały na niej logo marki, nazwa kosmetyku i jego opis w języku angielskim. Swoją drogą, bardzo mi się podoba użycie tego języka na opakowaniach wszystkich produktów tej marki - nie muszę wchodzić do internetu, żeby upewnić się, jak ich używać.
Aby wydobyć piankę z opakowania, wystarczy nacisnąć pompkę(czy raczej pompę. : D jest duża i trzeba użyć przy niej odrobinę siły). Możemy kontrolować wyciekającą powoli ilość produktu. Za to ogromny plus.
Sama pianka ma początkowo trochę lepką, przezroczystą i gęstą postać. Najlepiej zmoczyć ręce przed jej użyciem aby bez problemu rozprowadzić ją na buzi - przybiera wówczas właściwą, "piankowatą" formę. Na sucho aplikacja raczej nie przejdzie - produkt będzie się rozprowadzał topornie i niewiele zmyje.
A zmywa rewelacyjnie.
Nie rozumiem, po co producenci dodali słowo "BB" do nazwy produktu. Nawet na zamieszczonym wyżej obrazku możecie dostrzec, że pianka zmywa również makijaż oczu i ust. I tak było również w moim przypadku. Dwie niewielkie pompki zmyły wszystko: eyeliner, kredkę do oczu, tusz do rzęs(również wodoodprony), bb cream i róż do policzków. Warto dodać, że mój makijaż nie zalicza się do najlżejszych. Później przetarłam jeszcze twarz wacikiem nasączonym oczyszczającym płynem micelarnym i nic się na nim nie znalazło. Super!
Produkt nie wycieka z opakowania, jak to czasem bywa. Jest też wydajny - po miesiącu stosowania nie wyczuwam, żeby miał się za chwilę skończyć. 
Na dodatek pięknie pachnie. Jest to chemiczny zapach, utrzymuje się też długo po aplikacji. Mnie nie irytował, wręcz przeciwnie. To jeden z najprzyjemniejszych kosmetycznych zapachów, jakie miałam na skórze. :)
Ale ma też swój minus i muszę go za to zhejtować: podsusza i troszkę ściąga skórę. Niby jest gładka i milutka w dotyku, ale jednak mamy to ciut niekomfortowe uczucie, które trzeba szybko wyeliminować kremem/żelem nawilżającym. 
Posumowując:
+cena
+opakowanie
+działanie
+wydajność
-uczucie podsuszenia i ściągnięcia skóry po aplikacji
Ogólna ocena: 4/5
Czy kupię ponownie: możliwe. :) 
Komu polecam: cerom tłustym i mieszanym, normalne i suche może troszkę podrażnić, aczkolwiek nie jakoś ekstremalnie - da się znieść. 

I jeszcze dłuuugi skład:

water, cocamidopropyl betaine, ammonium lauryl sulfate, acrylates copolymer, methyl perfluoroisobutyl ether, cocamide dea, polyhydroxystearic acid, isononyl isononanoate, ethylhexyl isononanoate, sodium cocamidopropyl pg-dimonium chloride phosphate, peg-7 glyceryl cocoate, butylene glycol, maackia fauriei stem extract, acacia senegal gum extract, hamamelis virginiana (witch hazel) water, phaseolus radiatus seed extract, sodium hyaluronate, simmondsia chinensis (jojoba) seed oil, macadamia nut oil, camellia japonica seed oil, persea gratissima (avocado) oil, cereus grandiflorus (cactus) flower extract, sansevieria trifasciata leaf extract, punica granatum fruit extract, ficus carica (fig) fruit extract, morus alba fruit extract, ginkgo biloba nut extract, morus alba bark extract, lavandula angustifolia (lavender) extract, rosmarinus officinalis (rosemary) extract, origanum vulgare leaf extract, thymus vulgaris (thyme) extract, rosa canina fruit extract, chia seed extract, avena sativa (oat) meal extract, phenoxyethanol, methylparaben, fragrance, xanthan gum
To już wszystko na dziś. Do napisania! :)

czwartek, 2 maja 2013

Bezużyteczny ślimak? - recenzja Mizon Snail Recovery Gel

Zgodnie z zapowiedzią dzisiaj będzie o ślimakach. Na front leci Snail Recovery Gel znanej marki Mizon.




Żel ten zakupiłam na Pinkmelon za 40zł. Na eBayu dostępny on jest za naprawdę śmieszne pieniądze - możemy go tam na być nawet za 6$. Jego pojemność to 45ml. Oryginalny opis żelu ze sklepu:

Silnie regenerujący krem-żel do twarzy, którego 92% zawartości stanowi filtrat wydzieliny ze ślimaka, znanej ze swoich bogatych właściwości poprawiających wygląd i kondycję skóry. Mucyna - główny składnik ślimaczej wydzieliny regeneruje i poprawia metabolizm komórkowy. Kompleks peptydowy i adenozyna działają przeciwzmarszczkowo; wypełniają drobne linie oraz zmarszczki. Kosmetyk rozjaśnia plamy pigmentacyjne i łagodzi podrażnienia. Zalegające sebum i zanieczyszczenia w porach sprawiają, że stają się one powiększone i widoczne poprzez napieranie na ich ściany od wewnątrz - ekstrakt z liści zielonej herbaty oraz β-glukan działają oczyszczająco na pory oraz minimalizują je.
Jest multifunkcjonalny i idealny dla każdego rodzaju skóry.

Zapragnęłam wejść w posiadanie tego żelu kiedy tylko przeczytałam o nim masę pozytywnych recenzji na Azjatyckim Bazarze i Wizażu. Żel, który robi wszystko? Dla mnie bomba!Oczywiście nie nastawiałam się na to jakoś specjalnie. Bądźmy realistami - nie ma takiego kosmetyku, a już na pewno nie za taką cenę. Liczyłam jednak na to, że chociaż odrobinkę, tak tyci - tyci spłyci moje paskudne zmarszczki pod oczami. Albo chociaż troszeczkę te bruzdy nosowo - wargowe. No i zagoi szczypiące ranki powstałe po obsesyjnym wyciskaniu zaskórników na podbródku i nosie, a przy tym może nawet nawilży- recenzentki bowiem długo rozpisywały się o jego właściwościach nawilżających.Kosmetyk zamknięty jest w prostej, kremowo - różowej, plastikowej tubce z białym, rysunkowym ślimaczkiem w tle. Moim zdaniem to opakowanie jest bardzo przyjemne dla oka i przy tym praktyczne - kiedy produkt się kończy, bez problemu możemy rozciąć tubkę w celu wydobycia resztek. No i możemy ją skręcać na sto różnych sposobów, jeśli akurat nie mamy nożyczek pod ręką. Za to plus.Konsystencja jest typowa dla żelu - taka woda, której można nadawać kształt. ;) Ma ledwo wyczuwalny zapach, który ani trochę nie drażni i po chwili zupełnie się ulatnia.Sposób użycia jest prosty: wystarczy wycisnąć odrobinę na dłoń i rozsmarować po całej twarzy. Dodatkowo można go jeszcze wklepać dla lepszego zaabsorbowania, ale to raczej zbyteczne - kosmetyk wchłania się błyskawicznie. Po wchłonięciu na buzi mamy delikatny efekt zmatowienia.Warto dodać, że żel jest również całkiem wydajny. Stosowałam go dwa razy dziennie przez półtora miesiąca zanim mi się skończył. Później zaczęłam maniakalnie wykręcać tubkę i coś tam jeszcze leciało.No i teraz najważniejsze. Działanie. Ups!Zerowe, Zupełnie. No, prawie. Wygładza buzię. I to wszystko. Nic nie goi, nic nie spłyca, pory widoczne, jak były. I to uczucie rozgrzania twarzy po użyciu...Do tego dochodzi fakt, że jak raz zastosowałam go wieczorem, kiedy moja twarz była baardzo przesuszona, to rano było już tylko gorzej.Czyli żel jest w moim mniemaniu po prostu bezużyteczny...Nie rozumiem zachwytu. Może chodzi tu o skład, bo trzeba mu przyznać, że jest bardzo przyjazny dla skóry. Ale mi ten ślimak dobrze nie robił, a czasem wręcz przeciwnie.  

Podsumowując:
- Działanie
❤ Skład
❤ Cena
❤ Wydajność
❤ Opakowanie
❤ Konsystencja 

Ogólna ocena: 2/5, ponieważ tutaj ważny tak naprawdę jest tylko skład i cena.
Czy kupię ponownie: nie.
Komu polecam: nikomu!


I skład:

Snail Secretion Filtrate, Butylene Glycol., Cyclopentasiloxane, Glycerin, Bis-ped-18 Methyl Etherl Dimetyl Silane, Polysorbate 10, Sodium Hyaluronate, Carbomer, Glycolsyl Trehalose, Hydrogenated Starch Hydrolustate, Triethanolamine, Dimethicone/vinyl Dimethicone Crosspolymer, Dimethicone, Hydroxyethulcellusole, Caprylyl Glycol, Ethylexylglyceriunm Sodium Polycarylate, Centellia Sinensis leaf Extract, Nelumbo Nucifera Flower Extract, Betula Platyphylla Japonica Jucie, Tropolone, Copper Tripeptide-1, Allantoin, Panthenol, Olea Europea (Olive) fruit oil, Heliantus Annus Seed Oil, Palmitoyl Pentapeptide-4, Denosine, disodium Edta.


I na dzisiaj to już koniec. :) Do napisania wkrótce.