niedziela, 26 maja 2013

Europejskie kremy bb - moje odczucia i przemyślenia.


Dzisiaj zdecydowałam się napisać posta o tym, co sądzę o europejskiej odpowiedzi na kremy bb. Będzie ciut kontrowersyjnie.
Manię na owe kremy rozpoczął drogeryjny Garnier. O ile jego wersja bebika szału nie zrobiła, wręcz przeciwnie(krem był tłusty, nie miał żadnego krycia, odcienie były jakąś pomyłką, nie miał żadnej ochrony przeciwsłonecznej), to Polki zaintrygowała idea owego produktu. Łał! To przecież jak krem i podkład! W odpowiedzi na zainteresowanie, kolejne marki kosmetyczne zaczęły tworzyć tego typu kosmetyki - na początku wpływały na rynek w dość nieśmiały sposób. Były to kremy m.in. Eveline, czy Maybelline.
Teraz mamy ich już cały wysyp. Swoje kremy ma już każda szanująca się marka(choć Max Factor już wyprzedził swoich drogeryjnych  braci i do swojej oferty wprowadził krem CC ;)).
Czym charakteryzują się eurpejskie bebiszony? Hm. 

To zależy. Od półki, oczywiście. Ogółem mam taką teoryjkę, iż na naszą cerę korzystnie wpływają wyłącznie kosmetyki z wyższej półki(np. Clarnis), tudzież robione(jeśli dogłębnie zbadamy, czego nasza buźka naprawdę potrzebuje), lub moje ukochane azjatyckie.
 Bebik Diora rządzi, zachowuje się na buźce, jak bebik zachowywać się powinien. Rozważam nawet zakup pełnowymiarówki.

A średnie, lub niskie półki?
Niestety, te już nie sprostały zadaniu(które założyły maniaczki koreańskich kremów). Od swoich azjatyckich kolegów różnią się w zasadzie wszystkim, zwłaszcza składem, konsystencją i odcieniami(które są ciemniejsze - swoją drogą, jakie to irytujące, że jest tak mało naprawdę jasnych, dobrych podkładów, czy też kremów tonujących w Polsce, gdzie zdecydowana większość kobiet ma bardzo jasną cerę, na litość boską.)
I te właśnie kremy są obrzucane błotem przez fanki azjatyckich. Że fejki, że nic nie robią, że wyglądają paskudnie, są beznadziejne.
Czy słusznie?
Moja odpowiedź brzmi: niekoniecznie.

Ja na te kremy patrzę trochę inaczej. Nazwa, owszem, mogłaby być inna, ale kochane! Czy wy wiecie, jaka to jest rewelacyjna reklama dla bebików azjatyckich?
Dziewczyny wpisują w google hasło "krem bb" i wyskakuje im Skin79. Oglądają, oglądają i w końcu nieśmiało kupują. A potem tworzą blogi, tak jak ja, i wspominają sentymentalnie o bebikach europejskich(albo plują jadem i tym samym też tworzą reklamę : D).
Ja owych kremów nie postrzegam, jako podróbkę wersji azjatyckiej, ale właśnie jako odpowiedź na nią. Europejki dotychczas mieszały krem z podkładem, łącząc w ten sposób pielęgnację z makijażem. Więc ich potrzebą było, aby zrobić już takiego gotowca, wlać do tubki i sprzedawać po przyjaznej cenie. 

Patrzę na nie jako coś zupełnie innego, niż podkład, krem tonujący(który, umówmy się, nie wygładza i rzadko kiedy kryje), czy nasz asian bb cream. I czytam "krem byby", a nie "krem bibi". ; >. To raczej coś pomiędzy.

Czy są tak tragiczne, jak mówią miłośniczki azjatyckich? Nie są. W każdym razie nie wszystkie - musimy się trochę naszukać, żeby znaleść coś fajnego, ale tak ma w zasadzie 8 na 10 dziewczyn we wszystkich kategoriach kosmetycznych.
Mi do gustu bardzo przypadł, pamiętam, krem bb od Maybelline w odcieniu fair, ponieważ bardzo plastycznie zachowywał się na skórze i wyglądała ona megazdrowo i naturalnie. Tylko zmarszczki mi podkreślał  w taki specyficzny sposób. I się lepił, jak miód do blatu. : < Lubiłam też byby od Bielendy. Miał piękny, różowawy odcień. A teraz, po baaardzo długiej przerwie, zakupiłam kolejny - "Morning, Baby!" od Miss Sporty i przyznam, że z tych europejskich, to chyba jest mój faworyt(jeśli chcecie go przetestować, zapraszam do Rossmanna, jest tani jak barszcz i nawet, jeśli dla Was okaże się być wpadką, to dla waszego portfela niekoniecznie.) Szkoda, że nie posiada SPFu, ale skóra wygląda jakby była naga...upiększona, po prostu. Naturalnie, są też masakry - np. Nivea - ciężka, tłusta, robiąca smugi, pachnąca jak ten ich obrzydliwy, również tłusty i ciężki krem będący twarzą marki. Brrr.

Podsumowując...Ja już do drogeryjnych nie wrócę, jestem za bardzo zakochana w moich Skinfoodach, It's Skinach, Skin79 i innych skinach, czy też w Holikach itd, itd.
Ale - pomijając fakt, że krzywię się na myśl o tym, co kiedyś kosmetyki europejskie wyprawiały mi ze skórą - nie hejtuję ich i cieszę się, że wyszły. To też jest coś fajnego, lżejsza, wyszczuplona wersja podkładu, ciut naturalności, może coś, czego Polki pozostające przy klasycznych podkładach poszukują na upalne dni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz